Bartosz Szarek. Teraz, teraz, teraz. Bonawentura 11

Bartosz Szarek. Teraz, teraz, teraz. Bonawentura 11

Ni to mnie kręci, ni podnieca, choć świat nieubłaganie stara mi się tłumaczyć, że tak naprawdę to kocham podróże, tylko jeszcze o tym nie wiem. Zapewne nie wiem, nie mam zacięcia, ogarnięcia, hajsu lub wszystkiego po trochu. Wszak podróże to wolność, ale też wolny wybór.

Globtroterstwo nie rajcuje mnie to do tego stopnia, że aż siedem edycji musiałem zmagać się z presją otoczenia, by w końcu ulec, zacisnąć zęby i ruszyć w trzydniowy event podróżniczy o półkolonijnej proweniencji. I choć miałem „się przekonać”, posłuchać ludzi, którzy to robią i czerpią z tego dziką radość, oczami wyobraźni widziałem już siebie ziewającego, chrapiącego, połamanego wielogodzinnym rozkładem ciała w fotelu kinowym i z migreną, którą rozbijać miałem przez kolejne triduum.

Nienawidzę się mylić, choć o korzyściach wynikających z omyłek, ale i kosztach nieomylności, jest ten wpis. Czy aby nie człowiek – w całej swojej lobotomicznej obfitości, biciu serca, bebechach, paranojach i natręctwach, to nie najprzedniejsza z przygód? Przecież to człowiek jak żadna inna istota potrafi projektować na siebie swoje najpodlejsze i najwspanialsze tematy i nie wyciągać żadnych wniosków. Poniekąd właśnie dzięki tym beznadziejnym wędrowcom i własnej wyobraźni byłem już wszędzie i stawałem się każdym. Z najpiękniejszych i najpodlejszych miejsc dmuchałem mydlane bańki, które przetrzymywały wszelkie trywializmy rzeczywistości. I choć nigdy nie wypływały poza nawias metrażu, to pękając trafiały mnie odpryskiem – zawsze jakimś. Bonawentura 11. Ahoj, przygodo!

Reklama