Artystycznie i eklektycznie, czyli piknikowo-muzyczne otwarcie wakacji w Parku Strzeleckim [RELACJA]

Artystycznie i eklektycznie, czyli piknikowo-muzyczne otwarcie wakacji w Parku Strzeleckim [RELACJA]

Na dobre otwarcie nowego Amfiteatru Parku Strzeleckiego dostaliśmy 2. edycję Sądeckiego Hip-Hop Festiwalu [relacja TUTAJ]. Na dobre otwarcie wakacji ciąg dalszy muzycznych atrakcji. I nie tylko. Zgodnie z zapowiedziami organizatorów było wszystko, co być miało. A nawet więcej. Ideę akcji BEZPIECZNE WAKACJE wzmacniały skutecznie: gry, zabawy i animacje dla najmłodszych. Dmuchańce, pokazy ratownictwa wodnego i policji, dmuchana ścianka wspinaczkowa, quady, poduszkowce, pontony, bańki mydlane, szczudlarze i postaci z bajek. Wszystko trafne, wszystko ważne. Jednak najistotniejsze (z mojego punktu widzenia) zaczęło materializować się nie między alejkami Parku Strzeleckiego, ale na wspaniałej scenie jego Amfiteatru.

Każdy z trzech zaplanowanych na niedzielne popołudnie występów wnosił muzykę różnego kalibru gatunkowego, a co za tym idzie, inny ładunek emocjonalny. Tuż po godzinie 16.00 kawałkiem „Trasa I” wakacyjną scenę Amfiteatru otworzyła blues-rockowa wizytówka Nowego Sącza, czyli ATRAMENT Rock & Blues Band.

Muzycy w składzie: Sebastian Atrament (śpiew, gitara elektryczna), „Maross Rock” (gitara basowa), Piotr „Pałan” Pałancewicz (instrumenty klawiszowe) i Artur Słysz (perkusja) dali dynamiczny i żywiołowy koncert, śląc w stronę publiczności przepotężną dawkę pozytywnej energii, ale i niebanalnego przekazu. Popłynęły – bez jednego! – wszystkie kawałki z ostatniego albumu „Trasa I”: „Liście”, „Deszczówka”, „Lula”, „Wszystko czego chcę”, „Świat bez granic”, Tylko chwilę masz”, „Miasto śpi” i na finał „Nie jestem święty”.

ATRAMENT Rock & Blues Band | fot. Bartosz Szarek

Poza rewelacyjnymi umiejętnościami instrumentalnymi, ważną rolę odegrał lider zespołu – Sebastian Atrament, który swym momentami ostrym, momentami niskim, rockowym wokalem idealnie dopełniał muzyczne brzmienie swoich kolegów. Cała setlista, delikatnie przefasonowana względem kolejności utworów z płyty, wbiła mi się koncepcyjnym klinem prosto w czaszkę. I spowodowała, że spojrzałem na ich album z zupełnie innej perspektywy.

Niedzielnym koncertem standard zespołu został utrzymany. Ale mowa tutaj o standardach, do których większość blues-rockowych kapel może jedynie aspirować. Lider grupy posiada dar budowania prawdziwie bliskiego kontaktu z publicznością, w rozrywkowy i humorystyczny sposób zachęcając do współuczestniczenia w każdym sygnowanym sobą, jak i kolektywem wydarzeniu. Licznie przybyła widownia zgotowała artystom gorące owacje na zakończenie występu. Owacje prawdziwie zasłużone. Tylko „Zegarów” żal. A skądinąd wiem, że ten wspaniały kawałek był planowany na „encore”. No cóż… Może następnym razem.

Kolejnym koncertem miałem okazję uczestniczyć w niezwykle nastrojowym muzycznym wydarzeniu. A to dlatego, że druga na scenie zameldowała się urodzona w Chicago i mieszkająca w Nowym Sączu Ewa Novel. Ta nieprzeciętna wokalistka i autorka tekstów dała się poznać szerszej publiczności w 2016 roku, biorąc udział w programach telewizyjnych: „Must be the Music” wraz z zespołem Levi oraz solo w „The Voice of Poland”, gdzie dołączyła do drużyny Tomsona i Barona.

Ewa Novel | fot. Bartosz Szarek

To, że niedzielny występ Novel będzie tzw. „strzałem w dychę” było wiadomo już od pierwszych dźwięków. Wokalistka swoją ciepłą, miękką barwą głosu i rozbrajającym uśmiechem, skutecznie przytuliła zgromadzoną publiczność (zresztą, jeżeli podczas koncertu ktoś patrzy ci prosto w obiektyw aparatu w taki sposób jak w moim przypadku zrobiła to Novel, to jesteś, że się tak wyrażę, „załatwiony”). Ewa zaprezentowała się od najszlachetniejszej muzycznej strony, jaką mogę sobie wyobrazić, wykonując muzykę w klimacie soulu, jazzu, bluesa, a także R&B. Ze sceny popłynęły utwory z jej wcześniejszych autorskich LP nagranych z zespołem Levi („Don’t Marry Her”, „Mama Says”) i projektów muzycznych („Nakarmię cię muzyką”, „Zgubiłam miłość”) z niedawno wydanym singlem „Baby blues”.

Ewie na scenie towarzyszył piekielnie zdolny team w składzie: Maciej Nieć (gitara basowa), Krystian Jaworz (instrumenty klawiszowe) i Adam Leśniak (perkusja). Repertuar oscylował wokół leniwie snujących się soulowo-jazzujących brzmień, choć nie zabrakło też bardziej ekspresyjnych utworów, standardów („At Last” Macka Gordona i Harry’ego Warrena) czy coverów („Shallow” Lady Gagi i Bradleya Coopera, „Waiting All Night” grupy Rudimental, „We Found Love” Rihanny, „Isn’t She Lovely” Steviego Wondera i – tu osobiste zaskoczenie, „Ale jazz!” Sanah i Vita Bambino).

Bezbłędnie skomponowanym i tworzącym zaskakująco spójną całość setem muzycy do końca trzymali publiczność w garści, a ta – gdyby nie pewien tandem artystów w kolejce, nie pozwoliłaby im za szybko opuścić sądeckiego Amfiteatru.

Na deser goście specjalni, czyli Jula i Filip Lato – dwa wulkany energii i pozytywnych wibracji. Pierwszy na scenie zameldował się Lato, rozwiązując worek z przebojami kawałkiem „Piątek noc”. I bez względu na moje osobiste zapatrywania gatunkowe, jak i target, do którego w głównej mierze adresuje swoją twórczość Filip, nie dało się nie odczuć emocji wylewających się ze sceny wprost na łaknącą koncertowych wrażeń publiczność. A kolejne piosenki – „Halo Ziemia”, „100”, „Krawiec”, „Paradoksalnie” czy „Moment” tylko dopełniły scenicznej „magii”, podsycając ekscytację oczekiwania na drugą połówkę duetu.

Jula | fot. Bartosz Szarek

Numerem „Obiecaj” objawiła się sądeckiej widowni Jula i nie z mniejszym animuszem zaczęła podporządkowywać sobie scenę Amfiteatru Parku Strzeleckiego. Poszło jej to jak z płatka. Zresztą mając w repertuarze takie hity jak: „Chociaż ten jeden raz”, „W snach”, „Nieistnienie”, „Za każdym razem”, nie wspominając o zaśpiewanej w duecie z Filipem (zresztą niejednym podczas całości wydarzenia) balladzie „Zanim nas policzysz”, nie mogło być inaczej.

Jula i Filip Lato zafundowali wszystkim zebranym autentyczną teleportację w świat muzyki kompulsywnie szczerej i podanej w bezpretensjonalnej formie. W niespełna półtoragodzinnym secie upakowano prawie dwadzieścia utworów, a to za sprawą „podkręconego” aranżu i fenomenalnej synchronizacji między kolejno odhaczanymi kawałkami. Koncert kończyły: „Między wierszami”, „Byłam”, „Milion słów” i „Kiedyś odnajdziemy siebie”. No i obowiązkowo bisy.

Podsumowując, było bardzo artystycznie i jeszcze bardziej eklektycznie. W ciągu tej niemal czterogodzinnej scenicznej uczty, z uwagi na bogaty i zróżnicowany gatunkowo muzyczny program wydarzenia, każdy mógł znaleźć coś dla siebie. I tak powinna wyglądać profesjonalna organizacja piknikowych eventów tego typu – prawdziwie rodzinnych. Organizatorzy o tym wiedzieli. I stokrotne brawa dla nich. Oby więcej w Amfiteatrze Parku Strzeleckiego takich wieczorów jak ten niedzielny. A z tego, co mi wiadomo, to dopiero preludium względem nadchodzących imprezy kulturalnych w tym miejscu. Tak więc, do następnego!

Bartosz Szarek

Fot. Bartosz Szarek

Reklama