Zbliża się najważniejsze obowiązkowe katolickie święto, czyli… święcenie pokarmów w Wielką Sobotę (jak bardzo ta tradycja ewoluowała i daleka jest od źródła, a przede wszystkim, jak – ze względów historycznych i liturgicznych – kompletnie nielogiczne jest jej czasowe umiejscowienie, to temat na oddzielny tekst, dłuższy niż felieton).
I stwierdzam, że umieszczane w koszykach potrawy mają okropny PR. Gdy mówimy: ale jaja! – mamy na myśli coś kuriozalnego, żenującego, a nie symbolikę nowego życia. Jak coś jest do chrzanu, to raczej jest bez sensu, a nie wskazuje na przezwyciężenie żalu i goryczy oraz odzyskiwanie sił witalnych. Mówiąc komuś: ty baranie! – nie wskazujemy na jego podobieństwo do Bożego Baranka, ale dosadnie diagnozujemy jego intelekt. Nie mówiąc już o babce (seksistowskie), czy babie (obraźliwe).
Czy z tej smutnej konstatacji da się wyprowadzić jakiś pozytyw, żeby konweniował z okrzykiem: Alleluja! (co to jest wesołe)? (…)