W swoim domu stworzyła muzeum. To jedyne takie miejsce w Nowym Sączu [GALERIA ZDJĘĆ]

W swoim domu stworzyła muzeum. To jedyne takie miejsce w Nowym Sączu [GALERIA ZDJĘĆ]

Nie ma chyba dziedziny sztuki, której Kazimiera Mordarska-Łagan, najstarszy członek Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Nowym Sączu, w swym przeszło 95-letnim życiu nie miałaby okazji uprawiać. O sobie mówi, że jest przede wszystkim muzykiem, ale w swoim dorobku artystycznym może pochwalić się pracami wykonanymi techniką metaloplastyki czy słomoplastyki. Wykonuje też gobeliny, makramy i inne robótki na drutach i szydełku. Ponadto sama projektuje ubiory i szyje je. Jej talent manualny od zawsze szedł w parze także z pisarskim. Przez ostatnie lata życia wykorzystuje go, by spisać dzieje swego rodu. Jest także autorką scenariuszy sztuk teatralnych, piosenek i pieśni – w tym skomponowanej specjalnie dla papieża Jana Pawła II. Aby uchronić od zapomnienia twórczość i zasługi rodziny, w swoim mieszkaniu urządziła prywatne muzeum Kapelmistrza I Pułku Strzelców Podhalańskich.

– Czym dla Pani jest sztuka?

– Wszystkim. W niej odnajduję siebie i swoich przodków. Sztuka jest tym, co mnie ukształtowało. A w szczególności muzyka. Ona towarzyszy mojej rodzinie przez pokolenia. W domu było nas dziewięcioro dzieci – cztery siostry i pięciu braci – i każde potrafiło grać z nut. Tata, który był między innymi założycielem orkiestry I Pułku Strzelców Podhalańskich, mocno tego pilnował.

– Obowiązkowo wszyscy musieli ukończyć szkołę muzyczną?

– Nie. Tylko dwóch moich braci miało wykształcenie muzyczne. Wszystkich gry na skrzypcach nauczył tata. Obowiązkowo za to musieliśmy znać nuty. W moim domu był nawet taki zwyczaj, że gdy się dziecko rodziło, tata składał skrzypce na beciku w kołysce, aby się przez przypadek dziecko nie wyrodziło z rodzinnych tradycji muzycznych. Nad głową noworodka wypowiadał wówczas takie słowa, uderzając opuszkami palca o kolejne struny: „Słuchaj, to są struny e, a, d, g. Niechaj od dzisiaj maluszek wie, że od najcieńszej do najgrubszej struny tak się po kolei je na skrzypcach zwie”. Następnie pilnował, aby rodzeństwo od najmłodszego do najstarszego wypowiedziało maksymę miłości bliźniego: „Witam cię siostrzyczko (lub braciszku). Kocham cię. Cieszę się tobą. Bądź mi na całe życie najbliższą osobą”. Po takim powitaniu śpiewaliśmy do snu. Zresztą już później żadne zaśnięcie dziecka nie odbywało się w ciszy. Co wieczór zbieraliśmy się przy kołysce i nuciliśmy, a to „Płynie Wisła płynie…” [Pani Kazimiera śpiewa cały utwór], a to „Krakowiaczek jeden…” [ten również wykonuje w całości].

– Zatem można powiedzieć, że Zespół Siostry Mordarskie koncertował od kołyski.

– Ale oficjalnie od 1950 roku.

– Wszystkie grałyście na skrzypcach?

– Tata uczył nas na skrzypcach, ale później każdy z nas wybrał sobie instrument, który mu najbardziej odpowiadał. Ja uwielbiałam grać na saksofonie. Grałam też na kontrabasie w zespole działającym przy Sądeckich Zakładach Owocowo-Warzywnych i Orkiestrze Symfonicznej PSS Społem. Występowałam też w Zespole Mandolinistów PSS Społem.

– To było źródło Pani utrzymania?

– Tak mogłam sobie dorobić. Pracowałam natomiast jako księgowa w jednostce wojskowej.

– Praca księgowej nie zabijała Pani duszy artystycznej?

– Powiem pani, że to zupełnie inaczej wyglądało. Praca księgowej wymaga solidności i dokładności. I tego samego ode mnie wymagała praca twórcza. Dla mnie wszystko, co robiłam, w jakiś sposób płynnie się uzupełniało. Takie zajęcie wymaga sporej umiejętności precyzji i skupienia [Pani Kazimiera pokazuje na ścianę, gdzie wisi paw wykonany techniką makramy].

– Wszystkie prace tutaj to Pani dzieło czy też innych członków rodu Mordarskich?

– [Pani Kazimiera podnosi się z trudnością, ale osobiście chce oprowadzić po swoim mieszkaniu-muzeum]. To moje prace. Te wykonałam techniką makramy, której nauczyłam się na warsztatach w PSS Społem. Któregoś dnia po prostu do ośrodka „Praktyczna Pani” zawitała kobieta, która uczyła tej techniki. To z kolei moje obrazy ze słomy. Nie wiem, czy ktoś wcześniej takie robił. Bardzo żmudna praca, ale ogromnie mnie cieszy, gdy mogę wykonać coś swojego pomysłu. Tego orzełka na przykład wykonałam z puszki po piwie. A do ozdoby tej biżuterii użyłam nakrętki od perfum. No cóż, to były czasy, kiedy nic nie można było dostać w sklepach. Trzeba więc było szukać tworzywa w tym, co było dostępne. Niczego więc nie wyrzucałam, bo nie wiadomo, co mogło się przydać w pracy twórczej. Tę głowę turonia wykonałam na przykład z puszki po konserwie pięciokilowej.

– Te stroje ludowe to też Pani dzieło?

– Występując w zespole ludowym, sama musiałam sobie uszyć strój i go wyhaftować. Ode mnie uczyli się inni. Projektowałam też inne ubiory [syn pani Kazimiery pomaga jej podnieść wiszące na szafie prześcieradło, spod którego wyłaniają się kolorowa sukienka w łowickie pasy w całości wykonana na szydełku, haftowana kamizelka, kapelusze etc. – wszystko ręczna robota]. Ulubionym powiedzeniem mojego taty było: „Nie powinniśmy odejść z tej ziemi, nie zostawiając śladów, które polecać będą naszą pamięć potomności”.

– Dlatego powstało to muzeum?

– Nie chciałam popełnić błędu mojego stryja, który wszystko, co stworzył sprzedawał na pniu. Ja tego głupstwa nie chciałam popełnić, dlatego wszystko zostawiałam w domu. Dzieliłam się tym na wystawach, na które jako dziecko sama też uwielbiałam chodzić. One mnie inspirowały, pokazywały bezmiar ludzkiej kreacji, to, jak wiele człowiek swoimi rękami potrafi zdziałać, jakie ma możliwości. Twórczość dodaje mi skrzydeł.

– Ale to muzeum prywatne. Komu Pani pokazuje swoje prace?

– To jest złota księga, do której wpisują się zwiedzający muzeum [Pani Kazimiera prosi syna o podanie grubego tomiszcza]. Bywało, że całe wycieczki szkolne przyjmowałam w swoim mieszkaniu.

– Nadal Pani tworzy?

– Bez przerwy. Z ręcznych robótek, to ostatnio wykonałam na szydełku ten biały bieżnik za panią. Od lat spisuję też sagę rodu Mordarskich. Już mam przeszło tysiąc stron i końca nie widać. Przeżyłam całe moje rodzeństwo, a każda śmierć dodawała mi pracy. Ale ogromnie się cieszę, że w tym wieku mogę tak jeszcze działać. Przeczytam pani może na zakończenie cytat, który znalazł się w sadze rodu: „Wówczas dopiero będziemy szczęśliwi, kiedy uświadomimy sobie swoją rolę, choćby najskromniejszą. Wówczas dopiero będziemy mogli żyć w spokoju i umrzeć w spokoju,gdyż to, co daje sens życiu, daje także sens śmierci” [Antoine de Saint-Exupéry].

Fot. Katarzyna Gajdosz-Krzak

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama