Pekiniada 2022 (VI). Igrzyska osobliwości

Pekiniada 2022 (VI). Igrzyska osobliwości

W skokach narciarskich na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie 2022 bierze udział… Turek Fatih Arda Ipcioglu, a irańskiego alpejczyka Hosseina Saveha Shemshakiego zdążono już nawet złapać na dopingu. Jedną z atrakcji IO są właśnie sportowcy egzotyczni. Tacy, co w wyścigu na 100 m kraulem dobijają do brzegu basenu cztery dni po zwycięzcy albo skacząc na nartach, machają w powietrzu ręcami jak ptacy.

Nie będziemy przesadnie sięgać w przeszłość, choć wtedy to dopiero takich nie brakowało. Np. na początku XX wieku uczestnik biegu maratońskiego „wstąpił” po drodze do jubilera. Myślał, że się nie wyda, ale zaczął gubić na trasie bransoletki i pierścionki, więc policja go zatrzymała i od słowa do słowa okazało się, że ma do czynienia z zawodowym łupieżcą, którego trzeba było wsadzić, bo był poszukiwany listem gończym.

Na Zimowych IO też się działo. Przytoczmy garść zdań z epoki o najsłynniejszym poprzedniku Turka Ipcioglu, Brytyjczyku Eddiem „Orle”: „Kiedy Eddie Edwards stawał na rozbiegu, kamery pokazywały jego twarz przyobleczoną w wymuszony uśmiech maskujący strach. Eddie szusował w dół, leciał praktycznie bez wybicia i lądował kilkadziesiąt metrów bliżej od rywali. W każdym konkursie, w którym startował, ostatnie miejsce było zarezerwowane dla niego. Mimo iż był patentowanym outsiderem, jego pojawienie się na szczycie rozbiegu wywyływało falę entuzjazmu na widowni. Największy patałach zyskał sobie chlubny przydomek – Orzeł. Eddie startował na Igrzyskach w Calgary (…). Chciał również wystartować w Albertville, ale się nie zgodzono. Władze Międzynarodowej Federacji Narciarskiej uznały, że jego występy są profanacją dyscypliny przeznaczonej tylko dla orłów”.

Oprócz czeladnika piekarskiego Eddiego „Orła”, który w rzeczywistości nosi imię Michael, widzieliśmy np. biegaczy narciarskich z Kenii, ubranych w eskimoskie futra, bo marzli. Doszli bowiem do wniosku, że skoro brylują w biegach lekkoatletycznych, to dlaczego by nie mieli wygrywać w narciarskich. Pionierem przebranżowienia został Philip Boit, krewniak wybitnego lekkoatlety, brązowego medalisty olimpijskiego z Monachium ’72 w biegu na 800 m – Mike’a Boita. Jako jedyny (i pierwszy w historii) reprezentant Kenii na ZIO został oczywiście chorążym ekipy na ceremonii otwarcia.

Na zawodach rozczarował jednak opinię publiczną w Kenii, gdyż w biegu narciarskim na dystansie 10 km stylem klasycznym w Nagano ’98 zajął ostatnie, 92. miejsce, tracąc do zwycięzcy ponad 20 minut. Zwyciężył słynny norweski megamultimedalista Bjoern Daehlie. Dwornie zaczekał na Kenijczyka i kiedy ten doczłapał do mety, pogratulował mu ukończenia zawodów. A zatem, pisząc, iż Kenijczycy „doszli do wniosku”, mieliśmy sporo racji, bo trudno było to, co wyczyniali na nartach nazwać bieganiem…

Albo „babcia sanek” Anne Abernathy, reprezentująca Amerykańskie Wyspy Dziewicze, leżące w strefie tropikalnej – na Karaibach. Nie zraziła się do saneczkarstwa zaraz na wstępie kariery, kiedy jej partner, strażak z Baltimore, złamał w wypadku na torze obie nogi. Nic nie było w stanie jej powstrzymać, choć zaliczyła niezliczoną ilość wywrotek, wstrząsów mózgu, złamań i innych urazów. Wystąpiła w 5 Zimowych Igrzyskach Olimpijskich: 16. miejsce w Calgary ’88, 23. w Albertville ’92, 20. w Lillehammer ’94, 24. w Nagano ’98 i 26. w Salt Lake City 2002. W wieku 53 lat jeszcze deklarowała, że będzie chciała wystąpić w Turynie 2006, ale jej się nie udało i nie została najstarszą uczestniczką w historii ZIO.

Inną olimpijką zimową, która nigdy wcześniej nie widziała w naturze śniegu ni lodu, została wenezuelska saneczkarka Iginia Boccalandro. Podobnie jak Philip Boit, w Nagano ’98 była jedyną reprezentantką swego kraju, który zresztą dzięki niej po raz pierwszy w historii wziął udział w ZIO. Z tego też powodu – jako jedynaczka – pełniła zaszczytną rolę chorążyni na ceremonii otwarcia. W zawodach odniosła – w odróżnieniu od Kenijczyka – olbrzymi sukces, bo nie była ostatnia: wyprzedziła zawodniczkę z Tajwanu, która akurat miała blisko do Japonii, więc się pofatygowała.

W Salt Lake City 2002 Boccalandro ponownie była chorążynią, a w zawodach… No, cóż: z powodu upadków nie ukończyła 4 z 6 treningów. Świadek tego wszystkiego, wolontariusz Drake Self opowiadał: – Po trzech upadkach mówiłem Iginii, żeby nie jechała. Ale uparła się. I co gorsza, zapowiedziała, że wystartuje w zawodach.

Co się działo dalej, wiemy z Wikipedii: „W pierwszym przejeździe kobiecych jedynek od startu miała problemy z utrzymaniem równowagi, uderzając w bandę już na pierwszym zakręcie, powtarzając ten błąd kilkukrotnie w dalszej części toru. Na każdym z tzw. międzyczasów swojego przejazdu uzyskiwała najgorszy wynik z całego grona rywalizujących zawodniczek. Podczas wyjścia z 12. zakrętu toru w Utah Olympic Park ponownie uderzyła w ścianę toru. Siła zderzenia wyrzuciła ją w górę na wysokość około metra, a Boccalandro uderzyła w tor górną częścią ciała, nogą uderzając w zewnętrzną część rynny. Następnie Wenezuelka zsunęła się w dół po torze, leżąc na brzuchu z głową w dół, docierając w ten sposób do mety, gdzie zajęła się nią służba medyczna. W tym czasie jej sanki, przewrócone w czasie upadku, zaczęły samodzielnie zjeżdżać w dół toru. Próbę ich powstrzymania podjęli pracownicy obsługi obiektu – jeden z nich, starając się zatrzymać sanki, stracił część palca (za swoje poświęcenie został później uhonorowany przez Międzynarodową Federację Saneczkarską), a inny doznał urazu stopy. Ostatecznie jednak sanki udało się zatrzymać zanim dotarły do Boccalandro i zajmujących się nią medyków. Wenezuelska zawodniczka, poza oparzeniami, nie doznała żadnych poważniejszych obrażeń. Ze względu na nieukończenie przejazdu została zdyskwalifikowana i nie została sklasyfikowana w końcowych wynikach rywalizacji”.

Z kolei w bobslejach bywało, że startowały osady z takich karaibskich krain, jak znane nam już z opowieści o saneczkarce Abernathy – Amerykańskie Wyspy Dziewicze, a ponadto Antyle Holenderskie i Jamajka. O jamajskiej osadzie bobslejowej powstał głośny ongiś film „Reggae na lodzie”. To sympatyczna komedia, miejscami nawet śmieszna, co dalibóg nie jest zjawiskiem częstym wśród komedii…

Ale my o sportowcach egzotycznych wcale nie piszemy po to, żeby pośmiać się z niedorajdów. Raczej doceniamy ich determinację, bo przecież cóż może być piękniejszego na świecie od udziału w igrzyskach olimpijskich?

Ireneusz Pawlik

 

na zdjęciu: Eddie the Eagle Edwards po latach nadal konsekwentnie wierny swojej dyscyplinie… (prtscr)

Reklama