Ostatni taki sklep. Gazu zawsze zabraknie w Wigilię

Ostatni taki sklep. Gazu zawsze zabraknie w Wigilię

Kazimierz Kulig

Kiedyś to był najbardziej popularny biznes w Polsce. W najmniejszej wiosce działał nieduży, rodzinny sklepik. Panie domu kupowały tam bułki i mleko, a okoliczni gospodarze omawiali z piwem w dłoni najbardziej palące problemy tego świata. Po trzydziestu latach wolnego rynku, osiedlowe sklepiki zniknęły z polskiego pejzażu zastąpione sieciowymi marketami.

Ale od każdej reguły istnieją wyjątki. Od tej również. Sklep spożywczo-przemysłowy Kazimierza Kuliga w Rytrze, trochę niezauważenie, bez bankietów i rocznicowych akademii, skończył właśnie 30 lat. „I dalej się dzielnie broni zamknięty w okrążeniu sieciowych marketów?” – dziwią się niedowiarkowie, że taki biznes jeszcze działa. Jest jakieś ekonomiczne uzasadnienie, żeby nadal prowadzić mały sklep? Odpowiedź jest banalnie prosta: jakby się nie opłacało, to by tego sklepu już nie było. Jak setek tysięcy podobnych wiejskich i osiedlowych sklepików pierwszego kontaktu, które kiedyś nieźle prosperowały jak Polska długa i szeroka. Każdy znał taki osiedlowy sklepik.

*

Ten w Rytrze nawet nie ma swojej nazwy. Miejscowi mówią, że idą „Do Kazka”. Ale jak inaczej mówić, skoro prawie wszyscy są z Kazimierzem Kuligiem po imieniu, a właściciel zna każdego klienta i jego zakupowe preferencje. No więc „U Kazka” działa już 30 lat. Teraz jest nieco lżej, ale przez pierwszych 25 lat Kuligowie dwa razy byli na rodzinnym urlopie. Bo jak tu wyjechać, kiedy w Rytrze w wakacje i ferie największy ruch w sklepie? Letnicy i narciarze to poważny, choć sezonowy segment klientów. Bo na miejscowych Kulig zawsze może liczyć.

Od początku jednak musiał liczyć głównie na siebie. Wcześniej pracował na państwowym, w Chemobudowie. Jak się jednak państwowe zaczęło prywatyzować, Kazimierz Kulig uznał, że też czas na zmianę. Polacy brali sprawy w swoje ręce, a on nie chciał się tułać w budowlanych delegacjach gdzieś po Podkarpaciu. Wystarczyła mu roczna poniewierka na zbieraniu pomarańczy w Grecji. Co robić? To proste – otworzyć sklep! Wielu tak robiło. Bez biznesowego przygotowania, bez analizy ekonomicznej, ale przecież ryzyko było w zasadzie żadne. Jak się czegoś nie sprzeda, to zje się w domu. Ale jak ma się nie sprzedać, skoro ludzie zawsze jeść muszą, a po czasach pustych półek komuny mają wielki apetyt na nowości. Musi się udać!

*

Początkowo łatwo nie było. To znaczy (…)

Całość przeczytasz w „Dobrym Tygodniku Sądeckim”:

zajawka

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama