Odszedł Marian Mółka, rzeźbiarz, który dłutem wyczarowywał cuda…

Odszedł Marian Mółka, rzeźbiarz, który dłutem wyczarowywał cuda…

Antoni Mółka

Zmarł „czarodziej”, który zamiast różdżki używał dłuta. Pan Marian Mółka urodził się 31 lipca 1942 roku w Zabełczu. Mieszkał w Nowym Sączu. Niegdyś pracował w gastronomii. Już jako nastolatek pracował w  restauracjach „Stylowa”, „Imperial”, „Przystań”, w barze „Turysta”, a w „Panoramie” był szefem kuchni. Jego największą pasją było jednak rzeźbiarstwo. Życiową przygodę z dłutem rozpoczął na początku lat osiemdziesiątych.

Wyczarowywał dłutem z drzewa świątki, sceny rodzajowe oraz przepiękne zabawki.

To, po prostu w człowieku drzemie. To trochę jest tak, że jak piwosza ciągnie do piwa, palacza do papierosa, tak twórcę ciągnie do tworzenia. Czasem jest taka potrzeba, żeby wziąć, to dłuto, siekierę czy piłę i dłubać – mówił pan Marian.

Nie kończył żadnych szkół artystycznych, nie wyniósł też smykałki z rodzinnego domu. Był typowym samoukiem, dzięki czemu stworzył własny, oryginalny styl, o którym sam mówił: sztuka naiwna.

W tysiącach polskich domów jest jakaś zabawka, świątek, aniołek, szopka, madonna, albo inne cudeńko, które wypieścił w swoich pracowitych rękach. Fascynowały go ptaki, więc jednym z ulubionych motywów jego rzeźby byli kolorowi skrzydlaci bracia mniejsi. Był uczestnikiem wielu imprez, jarmarków, festiwali rzemiosła. W Sądeckim Parku Etnograficznym prowadził dla dzieciaków warsztaty rzeźby, z pasją opowiadał o sztuce.

Był członkiem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Nowym Sączu. W 2011 roku reprezentował Polskę na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki i Rzemiosła Khutzot Hayotzer w Jerozolimie. Zdobył pierwsze miejsce na konkursie Zabawka Przyjazna Dzieciom organizowanym przez Muzeum Zabawek i Zabawy w Kielcach za „Sądeckie Klekoty”, a w roku 2012 jego seria zabawek „Zaułek Kuźnice – świat dawny Nowego Sącza” otrzymała wyróżnienie.

Z nieoficjalnych przekazów wiemy, że bardzo ciężko przechorował covid. Trafił pod respirator. Organizm okazał się zbyt słaby, aby walczyć…

Opierał rower o ścianę i wchodził do Domu Gotyckiego, żeby się zobaczyć z ludźmi, którzy go znali od lat i szczerze lubili. Jak tylko miał coś do załatwienia w rynku czy na Jagiellońskiej, wpadał do nas i chwalił się nowymi pomysłami na rzeźby czy zabawki. Z jego smartfona, na który patrzył przez grubawe szkła okularów, wylatywały na nasz pokój ptaszki i anioły, mruczały nam jego koty, poszczekiwały pieski. Sympatyczny gaduła kochał, to co robił. To było oczywiste. Od czasu do czasu, kiedy odzywała się w nim dusza kucharza-mistrza, zaskakiwał nas, przynosząc w menażce coś na ząb. Dzielił tak, żeby starczyło dla wszystkich. Aktywny, ruchliwy, zaangażowany, optymistyczny. Energią mógłby obdzielić wielu młodszych. O tym, że pika i strzyka tu i tam, że serduszko puka już nie tak, jak niegdyś, zdarzało mu się wspomnieć, ale nie epatował tym, bo utyskiwanie nie było w jego stylu. Zawsze patrzył do przodu i zawsze miał coś w planach. Kiedy ostatnio wpadł do nas, rozdał każdemu po drewnianym, malowanym ptaszku. Jakby zamierzał zostawić po sobie pamiątki.
Będziemy pamiętać, Panie Marianie.
Muzealnicy z Nowego Sącza.

Czytaj tez:

Lekarze podjęli próbę uratowania odciętej dłoni. Zespołem chirurgów kierowała pochodząca z Limanowej doktor Anna

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama