GAZETA DO SŁUCHANIA. Opowieść matki o matce

GAZETA DO SŁUCHANIA. Opowieść matki o matce

Gazety słuchasz dzięki firmie NOWAK MOSTY

 

Kiedy redaktor naczelny poprosił mnie, żebym napisała „luźny” tekst do wydania 500 plus, przyznam, że nie od razu skojarzyłam to z pięćsetnym wydaniem „Dobrego Tygodnika Sądeckiego”, z którym jestem związana niemal od początku jego istnienia [z trzyletnią przerwą na pracę w „Gazecie Krakowskiej” – przyp. własny]. Jako świeżo upieczona mama, na macierzyńskim, pierwszą moją myślą było: „Pewnie DTS szykuje dodatek związany z programem 500 plus”. Po chwili zaczęłam się sama do siebie śmiać – zwłaszcza, że o tym wydaniu wspominaliśmy jeszcze przed moim porodem. No cóż, okoliczności, w jakich się akurat znajdujemy, same nasuwają skojarzenia. I pewnie też dlatego, kiedy Wojtek, rozwinął dalej prośbę: „No wiesz, tekst o dziennikarskiej przygodzie, może historia, która cię poruszyła…”, wtedy stanęła mi przed oczami mama Piotrusia, 13-letniego chłopca, który popełnił samobójstwo.

W tym roku upływa pięć lat odkąd miałam okazję ją poznać. Mam wewnętrzne przekonanie, że jej historia, którą opisałam na łamach „Gazety Krakowskiej”, nie tylko najmocniej mnie poruszyła, ale i zaczęła zmieniać moje życie oraz dała poczucie, że zawód, który wykonuję, jest moją drogą. Choć pewnie ktoś, patrząc z boku, stwierdziłby, że podczas rozmowy z moją bohaterką zachowywałam się zupełnie nieprofesjonalnie. Nie mówiąc już o samym procesie pisania. Ten tekst rodził się we łzach. Płakałam, słuchając opowieść matki, która straciła dziecko, i łzy nie przestawały mi płynąć z oczu, kiedy później opisywałam naszą rozmowę:

„- To było w Dzień Matki, 26 maja tego roku. Byłam w kościele na mszy świętej. Przyglądałam się kobietom stojącym wokół mnie. Takie były dumne, szczęśliwe. A ja? – zapytałam siebie. I spuściłam głowę. Ja, najgorsza z nich wszystkich, bo nie potrafiłam uchronić dziecka przed złem, pozwoliłam, żeby syn odebrał sobie życie… I wtedy poczuła obecność Piotrusia. – Podniosłam oczy i spojrzałam na obraz Matki Boskiej. Jestem skromną osobą, ale wtedy miałam wrażenie, że stałam się królową. Jakbym siedziała na tronie i była ponad wszystkimi matkami wokół. Wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale radości, którą tego dnia nosiłam w sobie, nigdy wcześniej nie było mi dane doznać. Zrozumiałam, że Maria też była bezradna, patrząc, jak zabijają jej Syna (…)”.

Pani Zofia, po dwóch latach od śmierci swojego syna, zgodziła się na spotkanie z dziennikarzem. Wiem od niej, że byłam wówczas jedynym, któremu opowiedziała swoją historię. Uznała, że kolejne wywiady, o które była proszona przez największe polskie telewizje, po ukazaniu się mojego tekstu, będą tylko „szukaniem sensacji”. Jej zależało na prawdzie i szczerze wierzyła, że odkrycie jej, szczególnie przed lokalnym środowiskiem, „uratuje przed znieczulicą i niesprawiedliwością choć jednego ucznia”. Z głosów, jakie do mnie docierały, po ukazaniu się tego materiału, jestem przekonana, że tak było.

Piotruś popełnił samobójstwo, bo nie mógł dłużej znieść znęcania się nad nim w szkole przez kolegów. Nauczyciele mieli o tym wiedzieć, ale woleli nie widzieć niewygodnego problemu. Matka niestety nie miała o tym pojęcia, bo syn ze strachu, że agresja kolegów wobec niego wzrośnie, skutecznie ukrywał przed nią prawdę. Dopiero po jego śmierci, do pani Zofii zaczęły napływać informacje, co przeżywał jej syn. Koleżanki z klasy Piotrusia opowiadały jej, że nauczycielki o wszystkim wiedziały. Komentowały do pani Zofii: „Gdy malujemy się w łazience, wchodzą i wrzeszczą na nas, a jak Piotrka bili, to zamykały drzwi, udając, że nie widzą. Nie reagują, bo boją się, że im chłopcy później samochody porysują”.

Przyznam, że co roku, gdy zbliża się Dzień Matki, odświeżam sobie w głowie naszą rozmowę i wracam do tego tekstu. Towarzyszy mi przy tym poczucie, że to nie ja ten artykuł napisałam, ale Ktoś tylko moje palce wodził po klawiaturze. Pani Zosia, kiedy ukazał się ten materiał, zadzwoniła do mnie, by podziękować. Tymczasem to ja powinnam podziękować jej za odwagę i słowa, które Piotruś pozostawił na kartce. Im częściej wracam do naszej rozmowy, tym bardziej mam przekonanie, że po te właśnie słowa pojechałam na spotkanie z nią. Na zwiniętej kartce, którą pani Zofia znalazła po śmierci syna w koszu na śmieci, było napisane: „Strach. Boję się. Płaczę. Wszyscy myślą tylko o sobie, tylko niektórzy o Bogu, o rodzinie. I zaskoczenie”…

 

Katarzyna Gajdosz-Krzak

Ur. w Nowym Sączu, mgr filologii polskiej, absolwentka I Liceum Ogólnokształcącego im. Jana Długosza w Nowym Sączu (2002) oraz Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie (2007), gdzie zrealizowała trzy specjalizacje: pedagogiczną, edytorską i teatrologię. Ukończyła również studia podyplomowe z zakresu zarządzania w Wyższej Szkole Biznesu – NLU w Nowym Sączu (2012). Od 2006 r. pracuje jako dziennikarz w lokalnych mediach, realizując tym samym swoją największą pasję. Pracowała m.in. w „Dzienniku Polskim” (2006-2009), „Dobrym Tygodniku Sądeckim” (2010-2015, od 2012 jako redaktor naczelny), „Gazecie Krakowskiej” (2015-2018). Od dwóch lat znów w zespole DTS. Prywatnie żona Piotra, mama Anieli i Jaśka.

Na zdjęciu Katarzyna Gajdosz-Krzak z synem Jaśkiem p. „Bubuś”

Pobierz specjalne wydanie „Dobrego Tygodnika Sądeckiego” – kliknij, pobierz, przeczytaj!

Reklama