Arkadiusz Milik: U Nawałki byłem pod prądem

Arkadiusz Milik: U Nawałki byłem pod prądem

Rozmowa z Arkadiuszem Milikiem

– Mówisz o sobie, że lepiej się czujesz grając co trzy dni, bo szybciej się regenerujesz.

– Dokładnie. Jak nie grasz 3-4 tygodnie, to potem potrzebujesz chwili na wskoczenie w rytm. Później chcesz grać i pojawia się kolejny problem, bo np. przeciążasz inną część ciała.

– Co jest nie tak? Przecież jesteś piłkarzem, który, spośród tych których znam osobiście, najbardziej dba o siebie w każdym aspekcie. Myślę, że nie ma wielkiej różnicy między Tobą a Robertem Lewandowskim, który stał się światowym wzorem profesjonalizmu. A mimo wszystko tego zdrowia nie masz.

–  Zadaję sobie to pytanie od pięciu lat. Bo tak naprawdę już nie ma rzeczy mogącej mi pomóc w zapobieganiu kontuzjom, której jako piłkarz nie robię. Wiadomo, są kontuzje niezależne od nas – w kontakcie z zawodnikiem, ślizg, faul. Są też kontuzje, które sami sobie robimy, czyli naderwany mięsień itp., ale czasami nie ma łatwej odpowiedzi na pytanie jak ich uniknąć. Nie da się też ukryć, że każda operacja i kontuzja zostawia jakiś ślad i wywołuje później jakieś inne problemy. Jak masz kontuzję kolana, to nie jest tak, że ktoś ci wymieni więzadło i wszystko jest ok.

Jeśli nie odbudujesz odpowiednio wszystkich mięśni, proporcje nie są takie jak powinny być albo nawarstwią się obciążenia, zagrasz za dużo meczy i wywołuje to kolejne problemy. Trzeba więc na to uważać, słuchać swojego ciała, mieć przy sobie odpowiednie osoby. Ja robię wszystko, żeby tych kontuzji unikać. Ciekawe co by było, gdybym tego nie robił? Tyle że jak wracam po kontuzji i wpuszczają mnie na trening, to nie potrafię wyjść i potrenować lekko, „popykać sobie”. Albo wchodzę albo nie, bo jak jest gra, jest rywalizacja, to nie jestem w stanie się kontrolować, idę na sto procent.

– Ten gen rywalizacji to taka broń obosieczna? To coś, co stworzyło z Ciebie piłkarza?

– Myślę, że na pewno tak.

– Jak się to przejawiało od dzieciństwa? Wy piłkarze, nie ukrywajmy, cały czas macie w sobie trochę z dziecka, co jest zresztą bardzo pozytywne.

– Sądzę, że to doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem. Zawsze kochałem piłkę nożną. Nigdy nie sprawiało mi problemów to, że cały dzień spędzam na boisku. To zawsze była przyjemność. Padało, a ja brałem piłkę, jechałem autobusem 15 minut na jakieś boisko, które uważałem, że jest dobre, bo tam były bramki, siatki. Właśnie te siatki, jak byłem dzieckiem, były dla mnie mega ważne, żeby były i to dobrze naprężone. Zawsze też zdrowo rywalizowaliśmy, w żonglerce, w tym, kto więcej podbije piłkę. Ta chęć bycia lepszym doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem.

– Wierzysz w teorię, że lewonożny ma zawsze lepszą lewą nogę, a prawonożny prawą?

– Wiele przykładów pokazuje, że ciężko wyrównać balans między lewą a prawą nogą. Coś w tym może więc być, chociaż ja i tak bardzo mocno poprawiłem swoją prawą nogę.

– Dużo pracy poświęcałeś na trenowanie strzałów z rzutów wolnych i tych swoich „klepek” z prawej strony pola karnego?

– Rzeczy, które robię, nie nazywam nigdy pracą. Spędzałem czas na boisku już jako dziecko i dla mnie to była przyjemność. Idę postrzelać wolne, bo to jest dla mnie przyjemność, a nie, że idę popracować. Lubię strzelać, mieć piłkę przy nodze, bawić się nią.

– Pamiętasz tę historię, gdy byłeś już w dżinsach, kiedy Adam Nawałka wszedł do szatni…

– Do trenera Nawałki na początku jako ten 17-latek, miałem duży respekt, może nie, że się go bałem, ale byłem cały czas „pod prądem”. Była taka sytuacja, że po treningu wziąłem prysznic, bo gdzieś musiałem iść. Trzeba dodać, że na treningu nigdy nie mogliśmy stać bezczynnie – albo trzeba było się rozciągać, albo rozluźniać nogi, zawsze coś trzeba było robić, miałem już taki nawyk. Więc jak trener wszedł to, chociaż miałem już założone dżinsy, zacząłem coś odruchowo robić nogą. Chłopaki do dziś się śmieją, że się rozciągałem.

– Adam Nawałka to był trener, który potrafił Cię obsztorcować nawet już wtedy, gdy byłeś w reprezentacji?

– Zdarzało się, że coś mu się nie podobało. Po meczu z Gibraltarem powiedział, że nie podoba mu się mój styl gry. Do 17. roku życia miałem swego „ojca” Sławomira Mogilana, który mnie piłkarsko wychowywał, traktując mnie jednak trochę jak dziecko. A potem, chcąc nie chcąc, tym „ojcem” stał się Nawałka, który już się ze mną nie cackał. Miałem i mam do niego ogromny szacunek, bo to osoba z mega profesjonalnym podejściem. Zresztą nie ma nikogo, u kogo on nie budził respektu. Zawsze też duże wrażenie robiło na mnie to, jaki ma szacunek do innych ludzi, do każdego: sprzątaczki, partnerki, zawodników. To człowiek z dużą klasą.

– Spotkałeś trenera, który potrafi lepiej rozładować napięcie niż Czesław Michniewicz?

– Nie. Ona ma typowo polski żart, którego nie da się przetłumaczyć na inny język. Do każdego zdania jakaś anegdota, jakaś opowieść. To się dzieje również przed meczami, wiec automatycznie ciśnienie schodzi, bo tu się koncentrujesz, a leżysz na ziemi i płaczesz ze śmiechu.

Rozmawiali: Kuba Polkowski i Łukasz Wiśniowski

Fot. Adrian Maraś

Całą rozmowę oglądaj na kanale Food Truck:

Specjalne wydanie DTS POLACY NA MUNDIALACH dostępne bezpłatnie pod linkiem:

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama