Wywiad z Arkadiuszem Aleksandrem: „Chyba nigdy nie było takiego wpływu do kasy Sandecji, jak teraz”

Wywiad z Arkadiuszem Aleksandrem: „Chyba nigdy nie było takiego wpływu do kasy Sandecji, jak teraz”

Rozmawiamy z Arkadiuszem Aleksandrem do niedawna dyrektorem sportowym Sandecji Nowy Sącz.

Na początku sierpnia odszedłeś z Sandecji w dość tajemniczych okolicznościach. Możesz wyjaśnić dlaczego tak się stało?

Na początku czerwca nastąpiła zmiana prezesa w Sandecji. Pan Tomasz Michałowski pewnego dnia poinformował mnie, że moja praca w Sandecji dobiegła końca. Decyzja zapadła i trzeba ją przyjąć z pokorą.

Twoje odejście z klubu było zaskoczeniem. Były momenty, że zastanawiałeś się dlaczego?

Musze przyznać byłem zaskoczony tą decyzją, bo zespół był już skompletowany. Cały okres przygotowawczy przebiegł bez zastrzeżeń, transfery zakończone, gra zespołu przyzwoita. Planowaliśmy z trenerem i skautem plan pracy pod kątem zimowego okna transferowego a tu nagle…

Twoja umowa wygasła z końcem lipca i nie została przedłużona. W jeden dzień byłeś dyrektorem, a już na następny nie… Wstajesz rano i chcesz iść do pracy, ale nie ma gdzie.

To jest piłka nożna i tutaj trzeba być przygotowanym na różne warianty. Z doświadczenia wiem, że nie ma co za długo myśleć tylko trzeba skupić się na innych obowiązkach. W dalszym ciągu jestem Pełnomocnikiem Prezydenta Nowego Sącza ds. Sportu więc wstaję codziennie rano i idę do pracy.

Czytaj również: Przez problem z alkoholem skończył grać w piłkę. Biografia „Dawid Janczyk, Moja spowiedź”

Był jeden plus tej całej sytuacji: piłkarze, których udało Ci się sprowadzić do Nowego Sącza w większości okazywali się wzmocnieniami.

Bardzo mnie to cieszy. Zaczynając od trenera Tomasza Kafarskiego, który idealnie wpasował się w charakterystykę pracy w Sandecji. Przed jego przyjściem do klubu wielu ludzi twierdziło, że delikatnie mówiąc to nie wypali. Zawodnicy, których udało się zakontraktować w letnim okienku z marszu wskoczyli do pierwszej jedenastki i dali zespołowi odpowiednią jakość. Mówię tutaj o Mateuszu Klichowiczu, Mariuszu Gabrychu, Damianie Chmielu, Marcinie Flisie, Marku Koziole czy Miłoszu Kałahurze, a są kolejni którzy czekają na swoją szansę. Dodatkowo trzeba dodać, że byli to zawodnicy z tzw. „kartą na ręce” więc nie kosztowali nas ani złotówki.

Czytaj również: Maciej Małkowski z Sandecji: „Graliśmy widowiskowo, ale nieskutecznie”

O tym, że „Twoi” zawodnicy nie byli wybrakowanym towarem można było się przekonać choćby tego lata. Większość odeszła do klubów elity. Damir Sowsić wylądował nawet w mistrzu Bośni i Hercegowiny Zrinjskim Mostar. Była satysfakcja z dobrze wykonanej roboty?

Każdy transfer był analizowany w szerszym kręgu przez dział skautingu, trenera i prezesa. Sowsić grał w 3. rundzie eliminacji Ligi Europy z Łudogorcem, w którym na ławce siedzą reprezentanci Polski Góralski i Świerczok, a Zrinjski odpadł jedną bramką. Pawło Kisonz jest podstawowym zawodnikiem w Olimpiku Donieck znajdującym się w czołówce ligi ukraińskiej znacznie silniejszej od naszej ekstraklasy. Dziewięciu zawodników Sandecji z poprzedniego sezonu gra w ekstraklasie lub w najwyższych ligach zagranicznych. Poza Sowsiciem i Ksionzem są to Aleksandru Benga, Jakub Grić, Aleksandyr Kolew, Filip Piszczek, Adrian Danek, Patrik Mraz, Jakub Bartosz – to robi wrażenie. Trzeba zaznaczyć, że z transferów Piszczka, Kolewa i Gliwy Sandecja otrzymała niespełna milion złotych brutto. W ponad 100-letniej historii klubu chyba nigdy nie było takiego wpływu do kasy w jednym okienku transferowym.

Ciąg dalszy rozmowy niebawem na łamach Dobrego Tygodnika Sądeckiego.

Odwiedź konto autora na Twitterze!

Fot. Archiwum A.Aleksander Twitter

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama