Urzędnicy wezwali sądecką listonoszkę do zapłaty 29 milionów złotych

Urzędnicy wezwali sądecką listonoszkę do zapłaty 29 milionów złotych

Sądecka listonoszka odebrała awizo. W liście poleconym Urząd Skarbowy wezwał panią Agatę Horowską Rupprich do zapłaty ponad 29 mln zł (słownie dwadzieścia dziewięć milionów złotych) za nieuregulowanie mandatu za parkowanie. Trochę dużo jak za godzinę parkingu. Tym bardziej, że pani listonoszka 50 zł kary za brak biletu parkingowego dawno zapłaciła. Łatwo sprawdzić, płaciła kartą więc został ślad w systemie.

Pani Agata mieszka w Nawojowej. Pracuje w Nowym Sączu. Jest wierna swojemu pierwszemu pracodawcy – Poczcie Polskiej i jak mówi  – po prostu lubi to, co robi. Jest listonoszką. W kwietniu zaparkowała w Nowym Sączu, w miejscu, w którym należało za postój zapłacić. Nie zauważyła, że to parking płatny, a wezwania do zapłacenia mandatu, który obsługa parkingu włożyła jej pod wycieraczkę nie zastała po powrocie do auta. Albo ktoś je wyjął, albo wywiał je wiatr.

5 czerwca Miejski Zarząd Dróg upomniał się o pieniądze w liście poleconym, więc pani Agata udała się z wizytą na ulicę Wyspiańskiego, aby wyjaśnić o co chodzi. Tam pokazano jej nagranie, na którym uwieczniono jej samochód  – Fiata Pandę i wytłumaczono, że pozostawiła go na parkingu płatnym bez dokumentu potwierdzającego opłacenie postoju. Zrozumiała swój błąd i zapłaciła mandat. Dostała stosowne pokwitowanie. Widnieje na nim data uregulowania należności – 17 czerwca, kwota, nazwisko wpłacającego, nazwa i adres instytucji… Jest też adnotacja, że opłaty dokonano bezgotówkowo i autograf kasjera, albo kasjerki.

Listonoszka była przekonana, że ma problem z głowy. Do minionej środy, którą zapamięta już chyba na zawsze.

Gdy wyjmowała ze skrzynki awizo, jeszcze nie spodziewała się emocji jakie będą towarzyszyć jej po otwarciu korespondencji. Odebrała kolejne urzędowe pismo z wezwaniem do zapłaty. W pierwszej chwili pomyślała, że historia musiała się powtórzyć, że znów przeoczyła znak informujący że parking jest płatny. Nie zagłębiając się w szczegóły i nie spodziewając się żadnej sensacji poprosiła kolegę z pracy, aby odczytał kto domaga się należności i już szykowała się, żeby zrobić przelew.

Człowiek, który zerknął w dokument zaniemówił na chwilę zobaczywszy jakiej zapłaty domagają się urzędnicy od jego koleżanki.

Dokument opatrzony nagłówkiem „Zamówienie o zajęciu wierzytelności z rachunku bankowego i wkładu oszczędnościowego” wysłano z Urzędu Skarbowego w Nowym Sączu. Widnieje na nim wezwanie do zapłaty 29 milionów 42 tysięcy i 19 złotych. Można się też doczytać, że wierzycielem jest Urząd Miasta Nowego Sącza.

W rubryce „kwota należności głównej” wpisano: 50 zł, kosztów egzekucyjnych dodano 3 zł  i 30 groszy, zaś w okienku zatytułowanym  „kwota kosztów upomnienia” wpisano 29 042 019 zł.

Łącznie wezwano panią Agatę do uiszczenia należności w kwocie 29 042 075 zł i 30 groszy. Pismo wysłano pierwszego października. W środę znalazło się w rękach przerażonej adresatki.

Ani ja, ani moje dzieci, ani wnuki nie wypłaciłyby się z takiej kwoty… Nie spałam całą noc. Oczywiście byłam pewna, że to pomyłka, ale jak wybrnąć z kłopotu, skoro w czasie epidemii jeden i drugi urząd nie przyjmuje petentów. Odwiedziłam oba – opowiada nasza Czytelniczka.

Rozmawiając z urzędnikami „skarbówki” usłyszała, że ci od urzędników MZD dowiedzieli się, że nie jest możliwe, że uregulowała swój dług.

Posądzono mnie o kłamstwo. Miejski Zarząd Dróg przekazał Urzędowi Skarbowemu informację, że nie mogłam dokonać zapłaty, bo przecież u nich nie ma od dawna kasy. Nie wytrzymałam. Pojechałam na Wyspiańskiego z pokwitowaniem jakie mi wydano w czerwcu – opowiada pani Agata.

Tam napotkała na pierwszą „bramkę”, która ma zatrzymać epidemię, a w rzeczywistości zatrzymuje petentów. Stanowczo zażyczyła sobie rozmowy z kimś z kierownictwa. Nie wie kogo do niej oddelegowano, ale usłyszała, żeby się nie przejmować, bo „to błąd komputera”.

Jak się okazało – w „skarbówce” też nie ma większych szans na rozmowę w cztery oczy z urzędnikiem.

Na szczęście jedna z moich znajomych tam pracuje. Zadzwoniłam do niej. Cały dzień spędziłam na linii. Gdy przyjrzeli się temu wezwaniu i przekonali się, że jednak zapłaciłam ten mandat dostałam zapewnienie, że wszystko jest w porządku, że ta kosmiczna kwota to rzeczywiście efekt pomyłki, ale co przeżyłam w międzyczasie to ciężko wyrazić w słowach…  – mówi kobieta.

Nie wyobrażam sobie co byłoby, gdyby to awizo poleżało dłużej w mojej skrzynce na listy. Gdybym na przykład pojechała na urlop i nie odebrała tego pisma.  Na uregulowanie należności wyznaczono siedmiodniowy termin. Po tych siedmiu dniach miałabym zajęte konto, a może i zajęty przez komornika dom. Kto wie… – dodaje.

Gdy rozmawiała z nami wczoraj, powoli odzyskiwała spokój.

Postanowiłam że muszę o tym opowiedzieć, bo podobna historia może się przydarzyć każdemu i może się skończyć znacznie gorzej, szczególnie w tym dziwnym czasie, gdy petent odbija się od drzwi urzędu z powodu epidemii. Ja na szczęście znalazłam jakieś wyście awaryjne, inni mogą nie znaleźć takiego wyjścia – tłumaczy pani Agata.

Skąd na jej wezwaniu wzięła się kwota 29 042 075 zł i 30 groszy?

Bystra listonoszka domyśla się.

Wystarczyło, że urzędnik, który przygotowywał pismo w pole przeznaczone na kwotę wpisał cyfry identyfikujące datę: 29 kwietnia 2019  roku. W skrócie: 29.04.2019.  Taką datę wpisano w rubrykę „termin płatności” Do cyfr daty dodano kwotę należności i tak powstała recepta na nagłą utratę przytomności.

Na szczęście serce Pani Agaty wytrzymało.

Reklama