Na krytyce Nowaka już się daleko nie zajedzie

Na krytyce Nowaka już się daleko nie zajedzie

Rozmowa z Ryszardem Nowakiem, prezydentem Nowego Sącza

– Sądeckie Prawo i Sprawiedliwość właśnie się rozsypało na oczach zdumionej publiczności, a pewnie by się tak nie stało, gdyby zdecydował się Pan kandydować na prezydenta.

– To, że nie będę kandydował na kolejną kadencję, zgłosiłem władzom partii na rok przed obecnymi wyborami, ale byłem proszony, żeby przez jakiś czas tego nie upubliczniać. Nie widzę więc w mojej decyzji żadnego elementu zaskoczenia. Było wystarczająco dużo czasu, by sytuację w Nowym Sączu mądrze poukładać. Stało się inaczej.

– Ponoć władze partii nie były Pańską decyzją zachwycone.

– To prawda, nie były, ale ja podjąłem ostateczną decyzję.

– A właściwie, to dlaczego nie chciał Pan kandydować po raz czwarty?

– Głównie dlatego, że trzy kadencje na stanowisku prezydenta to wystarczający okres. I nie chodzi o to, że czuję się wypalony, zmęczony czy brak mi energii do nowych wyzwań. Nic z tych rzeczy. Po prostu uważam, że na takich funkcjach potrzebne są zmiany, więc i sobie, i miastu daję szansę na taką zmianę. O reszcie zadecydują wyborcy. Poza tym zawsze byłem zwolennikiem dwóch kadencji w samorządzie i obecna ordynacja – pozwalająca maksymalnie na dwie pięcioletnie kadencje – to dobre rozwiązanie.

– Dzięki takiej ordynacji przechodzi Pan do historii miasta, jako najdłużej, bo 12 lat, urzędujący prezydent Nowego Sącza. Nikt już tego wyniku nie poprawi.

– Przy obecnej ordynacji faktycznie nikt go nie poprawi, ale ja patrzę na ten okres raczej w kategoriach ilości kadencji, a nie lat spędzonych na stanowisku. Nie śrubowałem rekordu dla samego rekordu. Nigdy o tym nie myślałem.

– Ma Pan opinię wytrawnego politycznego analityka, ale chyba tym razem intuicja Pana zawiodła i nie przewidział, że przedwyborcza sytuacja w Nowym Sączu aż tak się skomplikuje.

– Skomplikowała się i nie jestem z tego powodu zadowolony. Dlaczego? Ponieważ poza Nowym Sączem zapadły decyzje, które trzeba nazwać błędnymi i to one spowodowały tak duże zamieszanie. To te błędy personalne sprawiły, że sądeckie struktury Prawa i Sprawiedliwości w zasadzie przestały istnieć.

– A przy okazji w Polskę poszedł przekaz, w którym na przykładzie tzw. matecznika partii rządzącej widać, jak głębokie istnieją w niej podziały.

– Powtórzę: decyzja władz partii o rekomendowaniu pani Iwony Mularczyk w wyborach na prezydenta miasta była błędna. I to przynajmniej z kilku względów. Nie tylko merytorycznych, ale przede wszystkim pryncypialnych. Jest bowiem zaprzeczeniem pewnych idei, które Prawo i Sprawiedliwość od lat niesie na sztandarach. Mamy do czynienia z najbardziej jaskrawym przykładem próby obsadzania kluczowych stanowisk kimś z najbliższej rodziny ważnego decydenta.

– Jak przeciętny wyborca ma rozumieć sytuację, w której zarząd miejski partii rekomenduje jej władzom dwie osoby, a władze nie zważając na tę opinię przedstawiają jako kandydata kogoś zupełnie innego. A wszystko to przy trudnym do ukrycia ogromnym zaskoczeniu członków i sympatyków PiS.

– Mówiąc precyzyjnie struktury miejskie PiS rekomendowały do Warszawy tylko Krzysztofa Głuca, który w tym gremium wygrał stosunkiem głosów 5:2 z Małgorzatą Belską.

– Zgłoszono jedno czy dwa nazwiska?

– Nazwisk kandydatów partii na prezydenta funkcjonowało wiele, niektórzy kandydaci sami zgłaszali się do władz centralnych, ale to zupełnie inna sprawa. Natomiast rekomendację zarządu miejskiego Nowego Sącza uzyskał tylko Krzysztof Głuc…

– A na konferencji prasowej zwołanej pod Pańskim oknem jako kandydatkę PiS na prezydenta Nowego Sącza przedstawiono… Iwonę Mularczyk.

– Powiem szczerze, że nie bardzo chciało mi się w to wierzyć. Byłem bardzo zaskoczony. Nasza rekomendacja Krzysztofa Głuca była poprzedzona wieloma analizami, uważaliśmy, że to najlepsza kandydatura. Oczywiście w partii istniała wewnętrzna konkurencja, bo nikomu nie można odmówić prezydenckich ambicji, ale gdyby to pan Głuc został kandydatem PiS, wygrałby te wybory w pierwszej turze. Podobnie byłoby z wyborami do Rady Miasta.

– Decyzja władz z Warszawy tak Pana wzburzyła, że oddał Pan partyjną legitymację. Manifestacja?

– Ależ skąd. Gdybym chciał manifestować, to zdecydowanie mocniej wypowiadałabym swoje racje. Przyjąłem tę decyzję do wiadomości, choć wcale się z nią nie zgadzam. Ja po prostu kończę urzędowanie. Uznałem, że nie ma dla mnie miejsca w polityce na takich zasadach, więc powiedziałem: „wystarczy”. Przecież ja pewnie połowę życia poświęciłem zaangażowaniu w sprawy publiczne na różnych szczeblach m.in. samorządu, którego – notabene – nie uważam za działalność polityczną. Kończę wieloletnią działalność publiczną, ale to nie znaczy, że nie będę zainteresowany Nowym Sączem. Ale już tylko Nowym Sączem.

– Kiedy PiS ogłosił kandydaturę na prezydenta miasta, pożałował Pan, że jednak nie wystartował?

– Nie. Zdecydowałem już rok temu – przypomnę – dużo wcześniej niż ta informacja pojawiła się publicznie. Nie ukrywam jednak, że odchodząc zależało mi, żeby w Nowym Sączu samorząd funkcjonował z dala od polityki.

– Sądecki wyborca, który ma postawić krzyżyk przy jednym z siedmiu nazwisk, może się czuć lekko zdezorientowany obecną sytuacją?

– Ci, którzy w jakimś stopniu interesują się losami miasta, mogą czuć się zdezorientowani. Proszę jednak pamiętać, że do wyborów idzie ok. połowa uprawnionych, a tym, którzy nie idą, jest i tak wszystko jedno. Poza tym, spora część głosujących nie zastanawia się nad nazwiskami, bo głosują na szyldy. Uważają, że skoro partia podjęła taką decyzję, to przyjmują ją do wiadomości i nie kontestują.

– A powinni analizować programy kandydatów?

– Ale jakie programy? Przecież właśnie trwa koncert życzeń, licytacja absurdalnych, niewykonalnych pomysłów, w stylu „kto naobiecuje więcej”. W większości są to rzeczy nie do zrealizowania. Tak można planować w Arabii Saudyjskiej, ale nie w Nowym Sączu. Trzeba obydwiema nogami stać mocno na ziemi. Kiedy słucham niektórych pomysłów, to mam wrażenie, że nie wszyscy rozumieją, co to znaczy realizować budżet jednostki samorządu. W niektórych wizjach niebawem wszystko w mieście będzie za darmo, ale nikt nie pokazuje, komu zabierze pieniądze, żeby dać je innym.

– Czuje się Pan zdradzony przez partię? Przez lata podkreślał Pan, że w polityce wierność i lojalność, to dwie bardzo ważne cechy. Partia zapomniała o lojalności wobec Pana?

– Mojego poczucia lojalności nikt mi nie odbierze. Przez całe lata trzymałem się tej zasady, ale teraz mówię wyłącznie o personaliach i podkreślam, że kandydatka partii na prezydenta to był zły wybór. I tylko tyle. Przecież moje poglądy polityczne nie zmieniły się z tego powodu.

– A Pańscy wieloletni polityczni przyjaciele znajdujący się dzisiaj na szczytach władzy, którzy podjęli tę decyzję… Przestał Pan z nimi rozmawiać, kontaktować się?

– W polityce nie ma przyjaźni, w polityce są interesy i ambicje, więc słowo „przyjaźń” proszę tu wziąć w poważny cudzysłów. Poza tym dzisiaj indywidualizm bierze górę nad pracą w grupie, to mi się nie podoba i czuję się tym zdegustowany. Na pierwszym planie powinny być jednak wartości, z którymi się do ludzi wychodzi. Skoro mówimy, że staramy się walczyć z nepotyzmem, to jak wytłumaczyć, że pojawiają się w życiu publicznym konotacje rodzinne? Przypadek Nowego Sącza niestety idealnie ilustruje definicję tego określania. I obawiam się, że na tym nie koniec.

– Co Pan ma na myśli?

– Mogę przyjąć zakład – bazuję tu wyłącznie na moim doświadczeniu – że jeszcze tej jesieni, pochodzący ze Stróż Antoni Poręba, ojciec Tomasza, szefa kampanii samorządowej PiS i eurodeputowanego z Podkarpacia, zostanie starostą sądeckim, a za rok kandydatem do Senatu. Moja polityczna intuicja mi to podpowiada.

– A gdyby to Arkadiusz Mularczyk został kandydatem PiS na prezydenta miasta?

– Brałem to pod uwagę i z takim rozwiązaniem bym nie dyskutował. To byłby dobry kandydat i pomijam tu moje z nim osobiste relacje. To byłoby logiczne i rozsądne. Arkadiusz Mularczyk – tak, Iwona Mularczyk – nie. I tylko tyle. A może aż tyle.

– Małgorzata Belska, inna kandydatka na prezydenta, a do niedawna Pańska koleżanka partyjna i członek zarządu miejskiego PiS, mocno Pana krytykowała mówiąc, że stworzył Pan wokół ratusza swoisty układ.

– Koleżanka partyjna to chyba za dużo powiedziane. Małgorzata Belska wywodzi się raczej ze środowiska Arkadiusza Mularczyka i Solidarnej Polski. Pani Belska trochę szybciej niż poseł Mularczyk wróciła do PiS, pewnie widząc, że siła Solidarnej Polski jest w Nowym Sączu żadna. Od lat znam i lubię panią Belską, ale politycznie nie stanowi żadnej siły. Mam wrażenie, że jej osobiste ambicje sięgają wyżej niż realne możliwości.

– Jest Pan zdziwiony kandydowaniem na prezydenta swojego wieloletniego zastępcy Jerzego Gwiżdża?

– I tak, i nie. To jego wybór, jego ryzyko i odpowiedzialność, więc nie zamierzam tego komentować. Jemu i jego komitetowi nie daję jednak większych szans.

– Kto się spotka w drugiej turze walki o fotel prezydenta?

– Nie wiem, choć stawiałbym, że finałowa dwójka wyłoni się z trójki, a w zasadzie trójki z plusikiem. Zacznę od kobiety: Iwona Mularczyk, Leszek Zegzda i Krzysztof Głuc.

– A ten plusik?

– Być może jakąś rolę mógłby odegrać jeszcze Ludomir Handzel. On sam jest sprawny, jednak jego zaplecze zbyt słabe.

– To Pański główny konkurent sprzed czterech lat.

– Ale proszę pamiętać, że to były jednak zupełnie inne realia. Gdybym startował w tym roku, scenariusz pewnie by się powtórzył, czyli byłoby według zasady „wszyscy na jednego, bij prezydenta”. Skoro jednak obecny prezydent nie startuje, to wszystkim będzie trochę trudniej, bo nie mają się do czego odnosić. Na krytyce Nowaka już się daleko nie zajedzie, bo nie ma Nowaka. W nowej sytuacji trzeba wyborcom przedstawić jakieś konkrety, projekty, program, a przede wszystkim ludzi.

– O tamtej kampanii sprzed czterech lat mówiło się, że była bardzo brutalna.

– Brutalna to chyba za słabo powiedziane. Była po prostu wyjątkowo brudna, chociaż z perspektywy czasu to nie ma żadnego znaczenia.

– Prohibicja nocna i rekomendacja Zbigniewa Konieczka na honorowego obywatela, to Pańskie dwie najpoważniejsze inicjatywy uchwał na koniec urzędowania?

– Żadnej prohibicji w Nowym Sączu nie ma, a ograniczenia sprzedaży w  wersji w jakiej zostały uchwalone, to absolutne minimum w stosunku do problemu, jaki był nam sygnalizowany. Postulowano, aby zdecydowanie ukrócić dostępność do alkoholu i zmniejszyć o połowę ilość pozwoleń na jego sprzedaż. Mnie nie interesuje, ile kto pije i gdzie kupuje alkohol. Interesuje mnie natomiast porządek publiczny, komfort mieszkańców i ich bezpieczeństwo. Wokół sklepów, gdzie nocą kupuje się alkohol, sytuacja wyglądała źle i trzeba to było zmienić.

– Rekomendował Pan Zbigniewa Konieczka do tytułu Honorowego Obywatela Nowego Sącza, choć nie jest tajemnicą, że w ostatnich latach panów relacje trudno było nazwać przyjacielskimi.

– Powiem więcej, cztery lata temu przez Zbigniewa Konieczka przegrałbym wybory, tak mocno był zaangażowany w kampanię konkurenta. Ale to są dwie różne rzeczy. Czymś innym są jego osobiste poglądy, a czym innym jego zaangażowanie w sprawy Nowego Sącza. Rekomendowałem Zbigniewa Konieczka do tego tytułu nie jako zwolennika Ludomira Handzla czy Ryszarda Nowaka. Rekomendowałem go jako człowieka zaangażowanego w uratowanie największego zakładu pracy, co miało fundamentalne znaczenie dla Nowego Sącza i regionu. Jako poseł brałem udział w spotkaniach w ówczesnych ZNTK. Dzisiaj widzimy tylko nowoczesny zakład i pociągi, z których jesteśmy dumni, ale ja dobrze pamiętam, jak dramatyczna była tam sytuacja i jak katastrofalne skutki dla nas wszystkich miałby upadek tego przedsiębiorstwa. To temat na książkę. Mogę nie zgadzać się w pewnych sprawach ze Zbigniewem Konieczkiem, ale trudno nie docenić jego wielkiego zaangażowania w sprawy miasta. Myślę, że z perspektywy czasu będziemy jeszcze bardziej doceniać to, co się wydarzyło w tym przedsiębiorstwie.

– Jaką ocenę by Pan sobie wystawił za 12 lat pracy prezydenta?

– Gdybym skończył urzędowanie po czterech latach, to bardzo wielu rzeczy nie udało by się dokończyć, bo w większości to procesy wykraczające poza jedną kadencję. Wiele spraw w zarządzaniu miastem nie zależy od woli i chęci prezydenta. Samorząd jest zależny od licznych zewnętrznych instytucji i norm prawnych, które w najlepszym przypadku poważnie opóźniają realizację najambitniejszych nawet zamierzeń. Zrobiłem w zasadzie to, co zaplanowałem, a mój następca będzie miał komfort i spokój, bo zostawiam mu przedsięwzięcia, które będą niebawem albo finalizowane, albo właśnie się rozpoczynają. Zostawiam następcy kilka lat komfortowego urzędowania. Będzie mógł spokojnie myśleć i planować w dalszej perspektywie.

– A co Pan będzie robił, kiedy w listopadzie ostatni raz wyjdzie z tego gabinetu.

– Nie wiem, czy rozpocznie się to w listopadzie, grudniu, czy marcu, ale mam swoje plany i zamierzenia. Chcę się skoncentrować na biznesie rodzinnym, mam dorosłe, wykształcone dzieci, więc pewnie razem zaczniemy nowy rozdział.

– Nie Senat, nie spółki skarbu państwa, jak obstawiają komentatorzy?

– W ogóle mnie to nie interesuje. Już kiedyś powiedziałem, że na Wiejskiej byłem dwa razy: pierwszy i ostatni.

Pobierz bezpłatnie specjalny „wyborczy” numer „Dobrego Tygodnika Sądeckiego:

 

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama