Zafunduj sobie dzień w piżamie

Zafunduj sobie dzień w piżamie

Rozmowa z psychologiem i psychoterapeutą Anną Kądziołką.

– Jednym z najczęściej pojawiających się w naszych telefonach sms-ów jest komunikat: „Nie mogę teraz rozmawiać, jestem na spotkaniu”. Można odnieść wrażenie, że połowa ludzkości spędza życie na jakichś ważnych spotkaniach. Wszyscy są nieustająco zajęci.

– Kiedyś też ludzie bywali na spotkaniach, ale nie było telefonów komórkowych i trzeba było cierpliwie poczekać na okazję do kontaktu. Teraz jesteśmy niecierpliwi, bo należymy do kultury Zachodu, czyli kultury pośpiechu. W tym kręgu kulturowym często mówimy „czas to pieniądz”, „nie trać czasu”. Nie lubimy tracić, więc musimy robić kilka rzeczy na raz. Oczywiście nie musimy tak robić, ale wyłamać się z głównego nurtu to wyzwanie. Dodatkowo współczesna technika umożliwia nam robienie kilku rzeczy jednocześnie, więc gotujemy obiad, rozmawiamy przez telefon, zerkamy na telewizor i jeszcze odrabiamy lekcje z dzieckiem.

– Zwykło się mawiać, że kiedyś było lepiej, m.in. mieliśmy więcej czasu.

– Myślę, że było bardziej w zgodzie z naturą, cyklicznie, jak następujące po sobie pory roku. Najpierw trzeba było siać, potem zbierać, a później przychodziła zima, kiedy można było się zatrzymać, usiąść, pogadać z innymi i cerować skarpety. Dzisiaj często „nie ma czasu” na pogaduchy, pobycie razem. Mamy takie możliwości, że nawet podróż na inny kontynent trwa ledwie kilka godzin. Kiedyś podróż trwała długo i mimo, że była to pewna niedogodność, to oferowała nam czas na przemyślenie pewnych rzeczy.

– Ale my przecież nie mieszkamy w Nowym Jorku ani nawet w Krakowie, gdzie tempo życia jest zupełnie inne. Ten nieustający brak czasu z powodu licznych obowiązków ma przecież miejsce w prowincjonalnym Nowym Sączu. A to podobno dobre miejsce do wygodnego i niespiesznego życia.

– Faktycznie jest tutaj znacznie wolniej niż w Nowym Jorku, trochę ciszej i wszędzie bliżej, ale Nowy Sącz pod pewnymi względami też zmierza w kierunku Nowego Jorku. Czasami myślę, że to dobrze, iż my tutaj, na prowincji jesteśmy nieco opóźnieni względem tego mitycznego Zachodu. Dlaczego? Bo zanim dobiegniemy do tego ekstremalnego punktu, który oni już osiągnęli i są nim zmęczeni, to mamy jeszcze czas na refleksję – czy to na pewno dobry cel? Coraz popularniejszy na świecie i u nas też, jest „slow movement” – czyli świadome spowalnianie życia na różnych płaszczyznach.

– Bez przesady, w takich miejscach jak Nowy Sącz dotyczy to pewnie tak nielicznej grupy osób, że możemy ją policzyć na palcach.

– W porządku, ale od czegoś trzeba zacząć. Celebrowanie powolnego jedzenia, delektowanie się chwilą zaczęło się od Włoch. Pewnie w takim stylu życia sprzyja im klimat, ale z drugiej strony w chłodnej Skandynawii pracodawcy skracają pracownikom dzień pracy, bo zorientowali się, że mniej często oznacza lepiej. Wolniej jest solidniej i produktywniej. Dzięki temu ludzie mają czas, by się zatrzymać, zresetować i później mieć energię do działania.
– Osiem godzin pracy dziennie to za dużo?

– Coraz mniej osób pracuje tylko osiem godzin dziennie. Popatrzmy na dwie skrajności: Japonia, gdzie ludzie zapadają na zawały i udary mózgu, bo z powodu konkurencji nie można iść na urlop, a z drugiej Skandynawia, gdzie skraca się czas pracy, a ekonomia i tak daje sobie z tym rade. Właśnie z zauważenia konsekwencji tego pośpiechu wziął się ruch zachęcający do zwolnienia obrotów, bo robienie wielu rzeczy jednocześnie negatywnie odbija się na wszystkim – na zdrowiu fizycznym i psychicznym, na relacjach międzyludzkich.

– Sądeczanie skarżą się w gabinetach psychologów, że są zestresowani, zabiegani, zmęczeni, że tempo jest zbyt szybkie?

– Często godzina psychoterapii jest jedyną w całym tygodniu, kiedy ktoś się zatrzymuje, włącza pauzę i zastanawia nad sobą, swoim życiem, nad tym, co warto celebrować, a co utrudnia funkcjonowanie i jak to zmieniać. Zawody trafiające do psychologa? Bardzo różne. Można zbyt intensywnie pracować w każdej dziedzinie. Trafiają też nastolatki zagubione w dorastaniu, które samo w sobie jest trudne, a w dzisiejszych czasach z różnych powodów coraz trudniejsze, zwłaszcza bez uważnego, bo zbyt zapracowanego przewodnika. Warto zadbać o równowagę pomiędzy wysiłkiem a wypoczynkiem, trzeba widzieć metę, wyznaczać ją sobie. A to jest możliwe dopiero, kiedy się zaakceptuje, że zwolnić jest ok. To jest trudne w kulturze pośpiechu, bo pracoholizm do niedawna był czymś bardzo nobilitującym w pewnych środowiskach. Dziś pracoholik to raczej ktoś, kto źle organizuje sobie czas, albo jest uzależniony od adrenaliny. Bo pośpiech ma też swoje plusy, wtedy przecież „dużo się dzieje”, jest ta „adrenalinka”, jestem kimś niezastąpionym i nie mam czasu przyglądać się problemom, z którymi nie wiem, co zrobić. To pułapka. Są takie stare powiedzenia: „cmentarze są pełne ludzi niezastąpionych” oraz „problemy same się nie rozwiązują”. Ten wybór to kwestia naszej decyzji. Łatwiej jest zadecydować, by robić kilka rzeczy na raz, kiedy kulturowo jest to akceptowalne, niż podjąć decyzję, że na jeden dzień „wyłączam wtyczkę”, realnie wypoczywam, robię sobie dzień w piżamie, spędzam go niespiesznie w domu albo idę na rower, czytam książkę, przebywam z bliskimi i co w tym najistotniejsze – mam na to swoją wewnętrzną zgodę, mimo, że takie zachowanie może spotkać się ze społeczną dezaprobatą.

– Coraz więcej osób tak robi?

– Mam nadzieję, że coraz więcej, ale statystykami nie dysponuję. Ja tak robię, bo widzę, jakie są konsekwencje niezatrzymania się w pędzie. Są ludzie, którzy od lat nie byli na urlopie. Jak często go potrzebujemy? Nie wiem, każdy człowiek jest oddzielną historią – jedni potrzebują urlopu cztery razy w roku, inni tylko raz. Każdy zdobywa tę wiedzę doświadczalnie, eksperymentując na sobie, najczęściej dotykając granicy i czując, że dalej już nie można. Są tacy, których podobna refleksja nachodzi dopiero na oddziale kardiologicznym albo, gdy dziecko traci z nimi kontakt, a oni nie rozumieją, co się stało.

– Skoro to takie ważne, to dlaczego nie organizuje Pani sądeckich warsztatów powolnego życia?

– Organizuję, choć nie tutaj, ale zapraszając ludzi na Saharę. Tam wszystko jest inne. Rytm dnia wyznacza przyroda. To ważne doświadczenie – przeżyć na własnej skórze, że czegoś nie przeskoczysz, bo właśnie jest burza pisakowa, więc trzeba usiąść i cierpliwie poczekać aż minie. Tam posiłek gotuje się dwie godziny na ognisku, nie ma zasięgu telefonu, co jest jednym z najważniejszych elementów odcięcia się od świata i zwrócenia ku sobie. Rytmu dnia nie dyktuje zegarek tylko słońce i jego położenie. Bo jak jest wysoko, to jest zbyt gorąco by iść i trzeba poczekać. Bywają uczestnicy, którzy przez dwa pierwsze dni mają poważny kłopot z tym, że nie dostali godzinowej rozpiski pobytu, ale to im mija. Tam zegarek nie jest potrzebny. Ja akurat zapraszam na pustynię, bo ją uwielbiam i uważam za najlepszego psychoterapeutę na świecie, ale do takiej podróży w głąb siebie nie jest potrzebna aż Sahara. Jednak w takim ekstremum łatwiej osiągnąć stan „odklejenia” od rzeczywistości. Ale powiem też tak: każdy z nas może o swoich wyborach decydować codziennie w dziesiątkach sytuacji: idąc czytać dziecku książkę na dobranoc zabieram ze sobą telefon czy nie? Biorę szybki prysznic czy pozwalam sobie na poleżenie w wannie? Idę na ciepły obiad czy połykam coś prowadząc samochód i rozmawiając przez telefon. Od świadomości posiadania możliwości wyboru zaczyna się szansa na to, by zwolnić. Chcę tu wyraźnie podkreślić, że zwolnić nie oznacza lekceważyć obowiązków. Chodzi o równowagę i zrozumienie, że nie da się w nieskończoność realizować ważnych zadań bez regeneracji, nie ponosząc przy tym często nieodwracalnych konsekwencji. Trudno jest podjąć taką decyzję czując, że jak zwolnię, to coś stracę. Łatwiej, kiedy wiem, że to mi służy.

– Do zatrzymania się nie jest potrzebny długi urlop? Można się zatrzymać każdego dnia?

– Oczywiście. Najlepiej nie czekając, aż organizm da nam sygnał, że przeginamy. Sami musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy musimy poczekać na 39-stopniową gorączkę i utratę głosu, czy też potrafimy rozpoznać, kiedy ciało mówi do nas, że mamy za mało snu i robimy za dużo rzeczy na raz.

– Mówi Pani o problemach ludzi z dużych miast, menedżerów, pracoholików z wielkich korporacji czy o sądeckim Kowalskim?

– Podobne problemy występują wszędzie tam, gdzie obowiązuje kultura pośpiechu, a działanie pod wpływem adrenaliny uznawane jest za wartość, gdzie ludzie nie zauważają, że z powodu pośpiechu sypie im się zdrowie, relacje z ważnymi dla nich ludźmi i ze światem. To tylko kwestia proporcji występowania. Ale nie oceniajmy tego, bo każdy ma prawo żyć po swojemu. Ważne, by decydować świadomie i uczciwie wobec siebie i bliskich. Ja zachęcam do równowagi, bo tak jest zdrowiej, choć często trudniej.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama