Zaczęło się od braci Kaczyńskich i na tym się skończy

Zaczęło się od braci Kaczyńskich i na tym się skończy

Rozmowa z Ryszardem Nowakiem, prezydentem Nowego Sącza.

– Jak Pan świętował 10. rocznicę na stanowisku prezydenta miasta? Był szampan, impreza okolicznościowa?

– Szampana nie było, ale był tort. Muszę przyznać, że to miłe zaskoczenie.

– W pracy czy w domu?

– W pracy. Przecież to było dziesięć lat mojej pracy. Tak się złożyło, że to było w dniu sesji.

– W miniony wtorek, 6 grudnia minęło dokładnie dziesięć lat od pierwszego zaprzysiężenia Pana na prezydenta. Czego współpracownicy, znajomi, obywatele życzyli Panu na kolejny rok rządów?

– Współpracownicy życzyli mi, abym był nadal prezydentem. Szczególnych życzeń obywatelskich nie miałem, ale także ich nie oczekiwałem i nie mówiłem nigdy głośno o dziesięciu latach pracy. Kadencje są czteroletnie i w ten sposób należy na to patrzeć. Równocześnie minął półmetek trzeciej kadencji.

– Najpierw króciutka powtórka z historii. Wie Pan kto najdłużej sprawował władzę w Nowym Sączu?

– Pewnie Władysław Barbacki.

– Blisko. Władysław Barbacki 18 lat, ale jeszcze dłużej Janusz Pieczkowski – 19 lat. Czyli 9 lat dłużej od Pana. Na trzecim miejscu Roman Sichrawa – 11 lat, ale jego Pan z pewnością dogoni na koniec tej kadecji.

– Jak Pan Bóg da, to dogonię.

– I wtedy Pan wskoczy na trzeci stopień podium. Wiedział Pan, że to się tak układa?

– Mniej więcej, natomiast nie brałem pod uwagę czasów niedemokratycznych. Aczkolwiek jeżeli chodzi o Janusza Pieczkowskiego – który był naczelnikiem miasta nie pochodzącym z demokratycznego wyboru – to nie znałem go osobiście. Jednak z tego co wiem, z różnych opinii, był dobrym włodarzem.

– Ma Pan poczucie, że tymi wieloletnimi rządami przechodzi Pan do historii miasta i za kilka lat Pański portret zawiśnie w ratuszu?

– Nie zawiśnie, ponieważ portretów już w ratuszu nie wieszamy. Ale zdaję sobie sprawę, że pełniąc tę funkcję przez tyle lat, siłą rzeczy przechodzi się do historii. To jest dla mnie wielka satysfakcja.

– Wie Pan co jeszcze się wydarzyło 6 grudnia 2006 r. czyli w dniu Pańskiego zaprzysiężenia?

– Jak co roku, również w 2006 r., 6 grudnia przyszedł św. Mikołaj.

– Do grzecznych dzieci przyszedł, ale 6 grudnia 2006 r. np. Rafał Dutkiewicz o godz. 12 został zaprzysiężony na prezydenta Wrocławia.

– Tego samego dnia co ja?

– Tak i również jest prezydentem do dziś. Po dziesięciu latach na stanowisku potrafi Pan sobie wystawić ocenę za ten okres?

– Najgorzej jest samemu sobie wystawiać oceny. Nie będę podchodził do samego siebie w sposób krytyczny, to by źle świadczyło o mnie i o tym co robię. Wolę opierać się na ocenach innych, tych, którzy obserwują spoza ratusza to, co się w Nowym Sączu dzieje. Obserwują np. z perspektywy Warszawy, ale też z perspektywy mieszkańców. To jest dla mnie istotne
– I co oni mówią?.

– Jestem bardzo zadowolony dlatego, że jeśli ktoś zaczyna się zastanawiać nad tym, co było 10 lat temu, jak te 10 lat zostało wykorzystane, to ocena jest dobra.

– Kiedy Pan rano wstaje, to mówi Pan sobie „zrobiłem przez 10 lat kawał roboty”? Myśli Pan tak czasami?

– Myślę i rzeczywiście tak jest. Ale proszę pamiętać, że sam tego nie zrobiłem. Żeby osiągnąć właściwy efekt kierując miastem, dużym skupiskiem ludzi, którzy żyją różnymi problemami, do tego jest potrzebny właściwy zespół. I to jest zasługa zespołu, z którym pracowałem.

– Pamięta Pan swoje trzy kampanie wyborcze? W 2006r. w finale spotkał się Pan z Piotrem Lachowiczem i 48 głosów zdecydowało o Pańskiej wygranej. Trudna kampania?

– Bardzo trudna. Proszę pamiętać, że startowałem z pozycji przegranego kandydata do Sejmu, po roku niebytu politycznego. To zwycięstwo było niezwykle ważne, tym bardziej, że Nowak w Nowy Sączu przez kilka lat nie funkcjonował jako osoba z pierwszych stron gazet, więc to było trudne.

– Skąd się wziął pomysł kandydowania, skoro przegrał Pan w 2005 r. powrót do Sejmu. Nie funkcjonował Pan w obiegu publicznym, a jednak zdecydowano się na Pana postawić.

– Zdecydowałem się zaraz po przegranych wyborach. Ja nie ukrywałem nigdy, że samorząd jest miejscem, w którym się dobrze czuję. Proszę pamiętać, że ja wcześniej byłem radnym i członkiem Zarządu Miasta. Problemy samorządu nie były mi obce, dobrze się w nich poruszałem i dobrze znałem sprawy związane z funkcjonowaniem ratusza.

– Wspomniał Pan, że wcześniej był m.in. w siedmioosobowym Zarządzie Miasta. To był lepszy system niż ten dzisiejszy, kiedy jest wyraźny lider?

– Był zdecydowanie gorszy. Teraz jest lepszy, aczkolwiek odpowiedzialność nie rozbija się już na siedem osób, a leży personalnie po stronie prezydenta.

– Ale również obciążenia też są większe?

– Tak, ale większe są możliwości decydowania i reagowania. To jest system zdecydowanie lepszy.

– Tamten Zarząd Miasta miał ciekawy skład: Andrzej Czerwiński i Leszek Zegzda – dziś obydwaj Platforma Obywatelska, Ryszard Nowak – dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość. Kiedyś pracowaliście Panowie dla Nowego Sącza w jednej drużynie, dziś jesteście politycznie bardzo odlegli.

– Czy ja wiem, chyba nie aż tak bardzo. Te odległości sami sobie wyznaczamy, jeżeli ktoś nie jest skłonny aby współpracować, osiągać określone cele. Samorządowiec zawsze znajdzie sobie jakąś granicę czy barykadę, a wtedy się dzielimy i oddalamy od siebie.

– Kadencja 2006-2010 to były ciągłe spekulacje: „będzie Nowak znowu kandydował?”. Pan utrzymywał wyborców w niepewności, a potem w RTK zapowiedział: „zdobędę ratusz w pierwszej turze!”

– Tak powiedziałem?

– Tak Pan powiedział. Mogę przytoczyć więcej cytatów.

-No to proszę.

– „To nie jest bufonada z mojej strony. Opieram się na konkretnych liczbach”.

– Skoro tak, to znaczy, że trafiłem w dziesiątkę.

– Wybory w 2010r. były łatwiejsze?

– Zdecydowanie łatwiejsze były, dzisiaj tak mogę powiedzieć. Jednak niezwykle ciążyło mi, że wśród własnego politycznego środowiska miałem oponentów. Trudno walczyć ze swoimi kolegami – nazwijmy to partyjnymi – w sposób taki, w jaki mogę walczyć ze swoimi przeciwnikami politycznymi. Tutaj byłem w dyskomfortowej sytuacji i poradziłem sobie. Wolałbym mieć wszystkich po swojej stronie, ale jak to mówią jest wróg, wróg śmiertelny i kolega partyjny.

– Chyba faktycznie kiepsko było w partii, bowiem ktoś z kolegów wyciągnął Panu, że niby jest Pan w PiS-ie, ale nie płaci składek.

– Było tak, że ktoś próbował mi to zarzucać, ale nigdy nie było tak, żeby Nowak nie płacił składek. Nowak płaci składki i to płaci składki wysokie.

– One są proporcjonalne do zarobków?

– Tak, płacę wysokie składki. Płacę i nie mam z tym żadnych problemów. I tu trafił pan w sedno. Jeżeli coś takiego się wyciąga kandydatowi swojej partii przed wyborami, to jest to trochę żenujące. Było, minęło, przeżyłem.

– Minęło? Chyba właśnie wróciło. Przejrzałem sporo wywiadów z Panem z ostatnich lat i jedno nazwisko ciągle się w tych wywiadach przewija. Pan powie czyje to nazwisko czy ja mam to powiedzieć?

– Jeżeli się przewija jakieś nazwisko w wywiadach ze mną, to pewnie jest to wynik pytań dziennikarza.

– Ale to nie jest przypadek, że we wszystkich wywiadach pojawia się nazwisko senatora Stanisława Koguta. Ciągle coś iskrzyło na linii Nowak-Kogut.

– Jeżeli tak, to może i pewnie coś było.

– Nie czekać na ciąg dalszy odpowiedzi? Wrócimy jeszcze do tego?

– Proszę wracać. Ale co mam dodać? Reakcje były spokojne, może czasami złośliwe albo pojawiały się gesty trochę ostre.

– To wróćmy jeszcze do wyborów. Nowak jak zapowiedział, tak zrobił i zdobył ratusz w pierwszej turze. Pamięta Pan swoje poparcie z 2010r.?

– Ponad 60 procent. To była wielka satysfakcja i potwierdzenie, że to, co robiliśmy w pierwszej kadencji uzyskało poparcie i uznanie właśnie w tych wynikach.

– Komentowano wtedy, że Nowak poczuł się tak pewny siebie, że w zasadzie nie ma opozycji. W Radzie Miasta albo ktoś jest w klubie PiS-u czyli jest z Nowakiem, albo jest w klubie Nowaka.

– Ale zawsze tworzyliśmy później jeden klub. Nikt nie chciał żebyśmy się dzielili. To, że były dwa komitety, to tylko wybieg wyborczy.

– Służący czemu?- Tak wynikało z moich analiz. Więcej zyskamy, jeżeli będziemy dysponowali dwoma komitetami, niż gdybyśmy szli pod sztandarem tylko jednego.

– Pan sam wymyśla wyborcze strategie?

– W zdecydowanej większości sam.

– Rok 2014, trzecie wygrane wybory, a drugiej turze, starcie Ryszard Nowak – Ludomir Handzel. Jak Pan wspomina tamtą kampanię i jej wynik – 188 głosów przewagi?

– Kampanie wspominam fatalnie, jedna z najgorszych, w jakich uczestniczyłem. A wynik był dla mnie szczęśliwy. Po wcześniejszych działaniach, różnych ludzi i środowisk, to był rzeczywiście dla mnie wielki sukces. Tyle, co doświadczyłem w tej negatywnej kampanii różnego rodzaju pomówień, zarzutów, oszczerstw, to ta wygrana jest dużym osiągnięciem.

– Potem komentowano, że nic tak dobrze nie zrobiło Nowakowi jak tamta kampania. Mówi się, że rok po tamtych wyborach był najlepszym okresem w Pańskiej karierze.

– To był z pewnością dobry rok, ale jakoś szczególnie się nie wyróżniał, może poza pewnymi sytuacjami związanymi z oddaniem dużych inwestycji. Poza tym był pracowity, jak poprzednie lata i z podobnymi efektami. Jednak cieszy mnie, że panuje taka opinia.

– Krótki bilans zysków i strat. Co się udało przez tych 10 lat, a co spędza sen z powiek i przyzna się Pan – obiecałem, a nie zrobiłem.

– Tego nie powiem. Opozycja zawsze wyciąga takie argumenty, że czegoś nie zrobiłem. Ale to nie jest tak, że nie zrobiłem, tylko na to potrzebny jest czas. Jeżeli mówię o ulicy Węgierskiej, o sądeckiej Wenecji, to ja tego nie zrobię dziś. Nie jest to takie proste. Decyzje leżą w różnych instytucjach, łącznie z tymi centralnymi. Trzeba sobie zdawać sprawę, że to nie ja swoim podpisem decyduję, kiedy coś zaczynamy i kończymy, tylko jest to wypadkowa działań i konieczności uzyskania określonych decyzji, zezwoleń, a to trwa.

– Nie wszyscy muszą pamiętać o Wenecji, ale Węgierska BIS na pewno wróci. Co Pan wtedy powie: obiecałem Węgierką BIS, ale…

– Obiecałem Węgierską BIS i byliśmy – można powiedzieć – w ogródku, ale czy to moja wina, że generalny dyrektor Ochrony Środowiska, uchylił decyzję swojego dyrektora z Krakowa? Sprawa właściwie wraca do rozpatrzenia od nowa. Przecież ja o tym nie decyduję. Czy to moja wina, że jacyś ekoterroryści z Katowic i Warszawy oprotestowali tę inwestycję, twierdząc, że zaburzy lot nietoperza, a żaba czy jakaś rybka nie będzie mogła swobodnie gdzieś tam przebywać? Proszę wybaczyć, ale to już jest poza moją władzą i możliwościami. Można powiedzieć, że czasami ręce opadają. Nie doszukuję się tutaj działań politycznych, ale takie sytuacje są znane chyba całej Polsce, gdzie kilku nawiedzonych ekologów potrafi zablokować bardzo ważne inwestycje. Okazuje się, że ważniejsza jest żaba niż człowiek.

– No więc z czego jest Pan dumny, a czego się Pan wstydzi po tych 10 latach?

– Dumny jestem z tych 10 lat. To jest dla mnie naprawdę wielka satysfakcja. Zamierzone plany, choć czasem z opóźnieniem, zostały zrealizowane czy też są realizowane i to jest najważniejsze. Ja patrzę bardziej do przodu, mamy jeszcze wiele poważnych kwestii do zrobienia. Po analizie tych lat, doszedłem do wniosku, że w tej chwili powinienem koncentrować się na tym, co jest może mniej spektakularne, ale bardziej istotne dla zwykłych sądeczan, którzy potykają się na dziurze w chodniku, którym brakuje oświetlenia na ulicy, wody, może dostępu do kanalizacji.

– Nie wymienił Pan jako swojego sukcesu niedawno zakończoną inwestycji wodno-kanalizacyjnej?

– Nie ma co dyskutować, to jest jedno z największych osiągnięć. Nowy Sącz jest chyba jednym z pierwszych miast, gdzie w zasadzie wszyscy, których mogliśmy podłączyć do wody i kanalizacji zostali podłączeni. Aczkolwiek pozostaje ten margines 2-3 procent. Są to również chodniki, dojścia do szkoły. W sumie jakbyśmy to przeanalizowali, to każda z tych inwestycji i prac w tej skali budżetowej nie jest wielka. Jednak ona jest istotna i bardzo ważna dla tych, którzy tam mieszkają. Postanowiłem, że przez te następne dwa lata będę starał się spełniać oczekiwania mieszkańców. Chcę udowodnić, że traktuje ich równie poważnie, jak te sztandarowe przedsięwzięcia na setki milionów złotych i na tym się teraz będę koncentrował. Gdybym powiedział, że będę teraz bliżej ludzi, to powieliłbym hasło pani premier Beaty Szydło. Dlatego powiem, że będę bliżej sądeczan.

– Czyli będzie Pan bliżej ludzi jesienią 2018?

– Nie wiem.

– Ale ja słyszałem w Radio Kraków, że Pan będzie.

– I co powiedziałem?

– Że będzie Pan kandydował.

– Tak jednoznacznie, to tego chyba nie powiedziałem.

– A jak Pan powiedział?

– Że nie wykluczam tego, ale jeszcze się zastanowię. Zdaję sobie sprawę, że przepracowanie trzech kadencji jako prezydent w trudnym mieście, stolicy regionu, to jest już duże osiągnięcie i kawał ciężkiej pracy. Mogłem tak powiedzieć, ale są jeszcze inne czynniki, które powodują, że się nad tym zastanawiam.

– Jakie czynniki na przykład?

– Na przykład, komu ewentualnie ustąpiłbym miejsca.

– A komu ustąpiłby Pan miejsca? Mówi się, że następcą mógłby być obecny Pański zastępca Wojciech Piech.

– Nie, to znowu jakieś pomówienia.

– A co by Pan robił, gdyby po 12 latach przestał Pan być prezydentem?

– Mam co robić. Pewnie wróciłbym do zawodu, do którego mi blisko.

– Nie angażowałby się Pan w politykę, w sprawy miasta, na ryby by Pan zaczął jeździć?

– Nie, chyba się już nie da nie angażować. Jeżeli ktoś się raz zaangażował w sprawy miasta to nie da się od tego zupełnie odizolować. Człowiek wtedy patrzy z innej perspektywy, inaczej docenia, ma doświadczenie, wie jak co się robi i ile wszystko kosztuje. Wtedy na pewno jest się krytycznym i nie da się zapomnieć.

– Jakby Pan szedł rano do swojego zakładu złotniczego, to nie komentowałby Pan ze spotkanymi znajomymi tego, co się dzieje w mieście?

– Na pewno nie komentowałbym tego, jak to robią inne osoby. Nigdy tak nie robiłem, nawet będąc w opozycji. Mówię jeszcze o latach 90. Nie posuwałbym się do metod, które uwłaczają godności jakiegokolwiek działacza, ale to nie oznacza, że nie byłbym wnikliwym obserwatorem. Chętnie też bym pomagał, bo to jest zupełnie naturalne.

– Panie prezydencie, kto jest sądeckim liderem Prawa i Sprawiedliwości?

– W tej chwili takowego nie ma.

– A takim nieoficjalnym?

– Ja jestem prezydentem i szeregowym członkiem Prawa i Sprawiedliwości.

– A nie jest tak, że to Pan nadaje ton temu co dzieje się obecnie w PiS w regionie?

– To jest przesada.

– Tak komentują nawet niektórzy działacze PiS. Coś w tym jest…

– Coś w tym jest, chociażby z tego względu, że członek Prawa i Sprawiedliwości jest prezydentem miasta. Siłą rzeczy to nie jest osoba anonimowa, tylko ktoś, kto odpowiada. Przez pryzmat jego działania ocenia się partię. To jest ściśle połączone. Proszę mi uwierzyć, że starałem się i nadal staram nie wtrącać w kwestie partyjne.

– Dobrze poinformowani mówią, że Stanisława Koguta, dotychczasowego lidera, to jednak Pan pomógł pozbawić pełnionej funkcji.

– Od początku mówiłem, że pan senator Stanisław Kogut nie powinien pełnić tej funkcji, a szczególnie nie powinien ingerować w sprawy miasta.

– Dlaczego nie powinien pełnić tej funkcji? Nie nadaje się?

– Nie nadaje się pod różnymi względami. Przede wszystkim pod względem charakteru.

– Mówiono, że jest pracowity, że wszędzie się pokazuje. Dobry wynik wyborczy, 120 tysięcy głosów. To za mało, żeby być liderem?

– Tutaj nie ma to żadnego znaczenia, kto uzyskał ile głosów. To jest wypadkowa różnych działań, układanki personalnej, analizy możliwości przeciwnika. Natomiast jeżeli chodzi o kwestie organizacyjne i każde inne, to podchodziłem do nich krytycznie i podtrzymuję swoją krytykę.

– Kiedyś powiedział Pan w wywiadzie: „Ja senatorowi Kogutowi rekomendacji bym nie udzielił”. To było dwa lata temu.

– To jednak stały w uczuciach jestem.

– Stanisław Kogut zrewanżował się i powiedział, że on by Nowakowi też rekomendacji nie udzielił.

– Nie udzielił tego poparcia i to jest według mnie zupełnie karygodne i naganne. Wtedy kiedy ja go rekomendowałem na listę samorządową do sejmiku województwa małopolskiego, teraz już pewnie nikt o tym nie pamięta, ale wtedy szliśmy jako POPiS, układaliśmy listy razem z Andrzejem Czerwińskim. Wtedy jego kandydatem był Leszek Zegzda, a moim był Stanisław Kogut. Jakoś nie miał wtedy problemu.

– Podobno bardzo mocno stoją teraz Pańskie akcje w PiS-ie? Jest Pan postrzegany jako członek tzw. zakonu Porozumienia Centrum i ludzi którzy mają dobry dostęp prezesa Kaczyńskiego?

– Ja nie lubię tego określenia. Nie mam dobrego dostępu do prezesa.

– Ale był Pan członkiem PC?

– Oczywiście, że tak i tego się nie wyprę. Cały czas podkreślam, że już mija 25 lat mojego czynnego uczestnictwa w życiu politycznym, które zaczęło się od Porozumienia Centrum. Albo powiedziałbym inaczej: zaczęło się od braci Kaczyńskich i na tym się skończy. Ja już nie mam zamiaru niczego zmieniać, bo nie zmieniałem nic przez te 25 lat. Powiem tak , było źle, potem bardzo źle, ale wytrwałem. Teraz jest dobrze i też trwam.

– I zbiera Pan tego trwania owoce?

– Dziękowałem, że zostałem zaproszony do grona 50 osób, które PiS zakładało. 50 osób w Warszawie założyło Prawo i Sprawiedliwość i jestem jednym z tych którzy tam byli. To jest dla mnie również istotne. Potem dostałem propozycję startowania do Sejmu, to też było znaczące i za to też podziękowałem. Później pomimo różnych zawieruch, również dostałem wsparcie w startowaniu na prezydenta i tak jest do tej pory. Mam wsparcie partii i cieszę się z tego, bo jest mi to pomocne.
Rozmawiał Wojciech Molendowicz
Wykorzystano fragmenty wywiadu dla Regionalnej Telewizji Kablowej.

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama