Wczoraj kajdanki, dziś ordery

Wczoraj kajdanki, dziś ordery

Wczoraj kajdanki, dziś ordery

Roman Kluska, „książę krzemowej dolinki” – sądeckiego Optimusa, odebrał podczas Święta Niepodległości w Belwederze z rąk prezydenta Andrzeja Dudy Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Żywy symbol sukcesu polskiej transformacji i kapitalizmu – jakby wyjęty z american dream o pucybucie, który został multimilionerem – dopiero po ponad ćwierćwieczu doczekał się uznania państwa polskiego.

Do współczesnej historii Polski przeszedł już jako biznesmen-wizjoner, wcielający w życie śmiałe idee i nowatorskie projekty na tworzącym się blisko trzy dekady temu rynku informatycznym. Po bezprecedensowym zatrzymaniu przez CBŚ w lipcu 2002 r., jako podejrzany o rzekome wyłudzenia wielomilionowych należności podatkowych stał się uosobieniem walki z bezprawiem wobec przedsiębiorców i wszechwładzą urzędników.

Do pracy dojeżdżał podmiejskim autobusem

Roman Kluska przez wiele lat był w Nowym Sączu, w którym zamieszkiwał przez niemal całe dorosłe życie (urodził się w Brzesku w 1954 r.), postacią dość tajemniczą. Rzadko pojawiał się na publicznych mityngach, nie wycierał klamek w ratuszu czy starostwie. Jeżeli już, to on był organizatorem spotkań w siedzibie firmy przy ul. Nawojowskiej goszcząc np. premier Hannę Suchocką czy biskupa z Tarnowa. Nie dbał o reklamę. Nie chodził specjalnie po sądeckich ulicach, raczej krył się za ciemnymi szybami swojego Mercedesa 500.
Nieznana była nawet jego wielka pasja: żeglarstwo. Mało kto wie, że uczestniczył w kilku wyprawach morskich np. do Afryki (m.in. na jachcie „Chrobry”). Przepłynął ok. 8 tys. mil na morzu.
Jeszcze w latach osiemdziesiątych Kluska dojeżdżał do pracy podmiejskim autobusem. Wywodzi się z niezamożnej rodziny: ojciec był kierownikiem restauracja PSS „Społem”, matka – ekspedientką. Pierwsze tropy myślenia kapitalistycznego ujawnił w liceum – zmonopolizował wtedy zdjęcia z wycieczek i uroczystości szkolnych. Brał za nie 5 zł i wkrótce uzbierał na najlepszy aparat z NRD.

Optimus zaczynał na strychu

Po studiach (cybernetyka i informatyka) w krakowskiej Akademii Ekonomicznej pracował w Sądeckich Zakładach Naprawy Samochodów, gdzie awansował na stanowisko zastępcy dyrektora ds. ekonomicznych. Nie zapisał się do PZPR. Równolegle uprawiał koło domu plantację malin. Sprzedawał je z syrenki na rynku. Wstawał o czwartej, aby zdążyć do pracy. Przez trzy tygodnie żniw zarabiał więcej niż przez rok jako wicedyrektor. Z SZNS odszedł w dość niejasnych okolicznościach, po konflikcie z kierownictwem przedsiębiorstwa i radą pracowniczą w 1987 r.
Optimus (z łac. najlepszy) powstał w 1988 r. Firma zatrudniała trzy osoby (m.in. Krzysztofa Klicha, prowadzącego od lat w Nowym Sączu firmę ALT) i mieściła się na strychu domu rodziców Kluski w Nowym Sączu. Po dwóch latach działalności zarobiła pierwszy milion dolarów. Niemało odwagi wykazał dyrektor sądeckiego oddziału Banku Przemysłowo-Handlowego Wiktor Szczerski udzielając Klusce na początku działalności wysokiego, jak na ówczesne czasy, kredytu.

Wyniesiesz dyskietkę czy procesor – zrobisz źle

Potem przyszła rewelacyjna kariera, intratny kontrakt z Urzędem Rady Ministrów, udane wejście na warszawską giełdę (45 mln zł ze sprzedaży akcji). Kluska z Optimusem trafił po prostu w swój czas, w duży i wolny rynek komputerowy w Polsce, oferując towar lepszy i tańszy od wcześniej dostępnego, potrafił też – jak nikt z konkurencji – dotrzeć do potencjalnych odbiorców. Pod jego kierunkiem Optimus stał się holdingiem (skupiającym ok. 40 spółek i 10 tys. pracowników, z obrotami 670 mln zł rocznie), który nawiązał współpracę m.in. z IBM i Microsoftem. Kluska spotykał się z Billem Gatesem, a jeszcze częściej z Andrew Grovem, twórcą potęgi Intela. Optimus był jedyną firmą spoza USA, której Microsoft pozwolił na umieszczanie swojego logo na komputerach.
Kluska dbał w równym stopniu o produkcję jak o tworzenie wizerunku firmy. Nigdy też w Optimusie nie było związku zawodowego.
– To ja byłem najlepszym związkiem zawodowym dla moich pracowników – mówi dziś Roman Kluska. – Tłumaczyłem im, że firma jest świętością nas wszystkich, wszyscy musimy jej służyć, najgorsze to podnieść rękę na firmę – czy wyniesiesz do domu dyskietkę, czy skomplikowany procesor, postąpisz jednakowo źle, bez względu na stanowisko.

Komputer dla syna wziął na raty

W 1995 r. Kluska rozpoczął produkcję kas fiskalnych. Prawa do produkcji kupił od potentata w tej branży, japońskiej firmy BMC. Po dwóch latach Optimus-IC, produkujący kasy, okazał się równie dochodowy jak spółka-matka.
Prezes Roman miał od lat jedną dość sympatyczną słabość: lubił dobrze zjeść. Trudno go było skojarzyć z finansowaniem kampanii wyborczej jakiegoś określonego ugrupowania politycznego. Powiadało się nawet o Kluskowym skąpstwie: swojemu synowi kupił na gwiazdkę komputer z Optimusa na… raty.
Pracownicy przyłapanej na kserowaniu książki dla syna do szkoły prezes polecił wystawić rachunek za tę czynność. Zdarzało się, że w restauracjach nic nie zamawiał, bo miał zrobione przez żonę kanapki z serem. Spóźniwszy się na zebranie akcjonariuszy, twierdził, że jechał pociągiem, bo jego mercedes rozwozi komputery do klientów. Dom zbudował dopiero wtedy, gdy przyszło mu zapraszać zagranicznych kontrahentów z rewizytą. Zajmujący się sprawami Kluski adwokat Krzysztof Bachmiński wspomina, że jechał z prezesem do Warszawy tym samym pociągiem, ale spotkali się dopiero na peronie w stolicy: mecenas wysiadł z wagonu pierwszej klasy, a prezes, ciągnąc torbę na kółkach, z klasy drugiej.

Pieniądze szczęścia nie dają

Ambitny, zdolny. Nieco zamknięty w sobie, lecz ufny w swe siły, o wysokim poziomie aspiracji, doskonałe przystosowujący się do zmieniających się w zawrotnym tempie reguł życia i rynku. Genialnie przewidywał tendencje w informatyce i wcześnie postawił na internet. Optimus przekształcił w spółkę nowej generacji. W efekcie powstał Onet.pl, do dziś najbardziej znany portal na rynku. Jak pisał „The Wall Street Journal”, w Europie Środkowej Kluska stawił czoło zachodniej konkurencji. Jako prezes urzędował w skromnym gabinecie. Żadnej biżuterii, złotego zegarka ani sygnetu. Gazetom mówił: „Pieniądze szczęścia nie dają. Są źródłem wielu konfliktów i nieporozumień”.
W kwietniu 2000 r., w wieku 46 lat, zakończył karierę w informatyce. Sprzedał (wraz żoną Anną) 28 proc. akcji zapewniających 66 proc. głosów w spółce za 262 mln zł, czyli ok. 65 mln dolarów, sumę praktycznie niewyobrażalną dla zwykłego śmiertelnika, zwłaszcza na rodzimym, sądeckim podwórku. Nabywcą zostało konsorcjum BRE Banku i Zbigniew Jakubas.
Twierdził wówczas, że sens życia odnalazł w pomaganiu innym. A może po prostu odechciało mu się prowadzić biznes w państwie, w którym urzędnik może jedną swoją decyzją zrujnować komuś dorobek życia, zdrowie. Ludzie z branży twierdzą, że Kluska znalazł się w podbramkowej sytuacji, otrzymywał sygnały, że ktoś (konkurencja?) chce go zniszczyć, a startując w przetargach przegrywał, bo nie godził się na dobrowolne „opodatkowanie”.

Antyterroryści nie zapukali o świcie

Roman Kluska jako prezes Optimusa w latach 1998–2000 eksportował komputery na Słowację (do składów celnych w swoich spółkach), skąd importowało je dla szkół Ministerstwo Edukacji Narodowej. Wszystko przez absurdalny przepis: komputery z importu były zwolnione z podatku VAT, krajowe – nie. W 2002 r. Urząd Skarbowy w Nowym Sączu oskarżył Kluskę o wyłudzenie podatku VAT i zawiadomił prokuraturę.
2 lipca 2002 r. nad ranem, tuż po szóstej, do domu Kluski wtargnęli efekciarsko antyterroryści z CBŚ. Zakutego w kajdanki przewieźli do aresztu śledczego w Krakowie. Trafił do celi z podejrzanymi o morderstwo, rozbój i kradzież złomu. Sam nie potrafił im wyjaśnić, za co siedzi. Porównał się do Józefa K., bohatera „Procesu” Kafki. Rozumował logicznie: podatek VAT wliczony jest w cenę komputera. Płaci go klient. Gdyby zapłaciło go Ministerstwo Edukacji, wpłynąłby do budżetu państwa (nadzorowanego przez Ministerstwo Finansów). Łatwo sobie wyobrazić, że te same pieniądze MEN mogło dostać z powrotem na zakup komputerów. Państwo przekładałoby pieniądze z lewej kieszeni do prawej. Szkodliwość społeczna była zatem żadna. Nie zmarnowała się ani jedna złotówka podatnika. Innym wyjściem było wyposażenie polskich szkół w niepolskie komputery. A wtedy państwo i tak by nic nie zyskało, bo komputery z zagranicy były zwolnione z VAT.

Śledztwo umorzone a urzędnicy skompromitowani

Na wolność Kluska wyszedł po zapłaceniu rekordowej kaucji 8 mln zł oraz zajęciu przez prokuraturę majątku wartości 30 mln zł. Następnego dnia dostał nakaz „użyczenia” dwóch terenowych toyot na potrzeby wojska, a do jego domu zadzwonił nieznany mężczyzna, oferując pomoc w umorzeniu sprawy w zamian za spełnienie pewnych warunków. Kluska odrzucił tę propozycję i odwołał się od decyzji urzędu skarbowego nakazującej zapłatę zaległego podatku VAT do Naczelnego Sądu Administracyjnego. 25 listopada 2003 r. NSA wydał wyrok: Kluska nie popełnił przestępstwa, a urząd skarbowy niesłusznie domagał się podatku VAT. Prokuraturze nie pozostało nic innego jak umorzyć śledztwo. Oznaczało to wygraną Kluski oraz kompromitację urzędników skarbowych, policji i prokuratury.
Nie poznaliśmy odpowiedzi na pytanie dlaczego prokuraturze i sądowi zależało, aby na podstawie wątpliwych przesłanek (interpretacja przepisów podatkowych) szanowanego przedsiębiorcę przedstawić jako przestępcę? Czy prawdopodobna jest hipoteza zemsty kogoś o bardzo „długim ramieniu”, który był w stanie wykorzystać organy sprawiedliwości? Czy Kluska ukarany został za to, że nie płacił haraczu, że funkcjonował poza „towarzystwem”, a więc dominującym w III Rzeczypospolitej układem biznesowo-polityczno-medialnym?

Św. Faustyna nauczyła mnie przebaczać

– To doświadczenie wzmocniło mnie i wzbogaca, tak jak kiedyś swojego rodzaju znakiem Bożym był dla mnie wypadek na nartach, który radykalnie zmienił moje życie na korzyść. Uległo ono wtedy istotnemu przeobrażeniu i zawdzięczam to, trudno uwierzyć, lekturze jednej książki. Pracując w Optimusie nie miałem dosłownie na nic czasu. Na narty, na stok w Słotwinach, słabo, niestety, oświetlony. Jeździłem w nocy. I uległem wypadkowi na deskach, pokiereszowałem mięsień Achillesa, leżałem trzy tygodnie bez ruchu, z metalową szyną. W zasięgu ręki nie miałem nic do czytania, na stoliczku znajdował się tylko „Dzienniczek” siostry Faustyny – wydanie podarowane mojej żonie przez teściową z Tarnowa. Zabrałem się do czytania bez przekonania, z rezerwą, wertując najpierw jedną, dwie strony dziennie. Ta książka, bardzo trudna w zrozumieniu, wymagająca przygotowania, wpłynęła radykalnie na moje życie. Uczyniła mnie szczęśliwym, nauczyła przebaczania, pozwoliła zrozumieć, czym jest człowiek, ludzkość.
Po sprzedaży Optimusa Kluska zaangażował się bardzo mocno w budowę Ośrodka Formacyjno-Rekolekcyjnego „Arka” w Gródku nad Dunajcem oraz sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łagiewnikach, które zostało konsekrowane przez Jana Pawła II w sierpniu 2002 r. Papież uhonorował go prestiżowym odznaczeniem Pro Ecclesia et Pontifice. Podziękowaniem za „Dzienniczek” Faustyny i oczkiem w głowie zostało działające od 2001 do 2007 r. wydawnictwo „ProDoKs” promujące dobrą książkę. Kluska włożył w to przedsięwzięcie 10 mln dolarów. Niektóre publikacje rozdawał za darmo, inne sprzedawał po bardzo przystępnych cenach, za 10 zł lub taniej. Pierwsza wydana książka, „I ty zostaniesz biznesmenem” ks. Mieczysława Malińskiego, była poświęcona etyce w interesach.

Dawałeś na Łagiewniki to masz

Nie da się ukryć, że Kluska obronił się przed agresją służb państwowych dzięki mediom, sam nie wygrałby, bo został osaczony przez cztery resorty: finansów, sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i obrony narodowej.
– Teraz pytam: kto im kazał? Kto na nich naciskał? Uważam, że wszystko, co mnie spotkało, to nie był przypadek. Nie zrobiła tego jakaś pierwsza lepsza lokalna grupka. To była bardzo dobrze zorganizowana akcja. Myślę, że przede wszystkim chodziło o wyłudzenie pieniędzy. Miałem stać się pokorny i płacić. Być może chciano też napiętnować to, co robię – chodzi o działalność charytatywną: pomoc najbiedniejszym oraz wsparcie budowy sanktuarium w krakowskich Łagiewnikach. Dla przykładu, aby inni nie szli w moje ślady. W przypadkowej rozmowie usłyszałem: „dawałeś na Łagiewniki, to masz”. Sądzę, że naraziłem się, bo ośmieliłem się finansować te cele, które sam uznałem za stosowne – nie konsultując tego ze sprawującym totalny nadzór nad państwem Wielkim Bratem.
Można powiedzieć, że Kluska nadal tkwi w biznesie. To jego nazwiskiem Jarosław Kaczyński nazwał program zmian gospodarczych, gdy był premierem. Ale teraz Kluska wyzbył się już złudzeń, mówi głośno, że jego kariera jest dziś nie do powtórzenia przez młodych ludzi. Wtedy liczył się tylko talent i ciężka praca, a dziś… Mieszkając w Łosiu k. Krynicy hoduje owce fryzyjskie i propaguje jagnięcinę jako lekarstwo na choroby nowotworowe. To niewielkie przedsięwzięcie, jakby prywatne hobby.

Należał się order a nie pręgierz

W 2002 r. Sądecka Izba Gospodarcza (Ryszard Florek, Kazimierz Pazgan i inni) broniła Kluskę przed prokuratorami i skarbowcami: „Szef Optimusa został zmuszony do przyjęcia reguł złego prawa, które preferowało zagraniczne podmioty gospodarcze, a dyskryminowało krajowe. Czynił to w trosce o utrzymanie produkcji i miejsc pracy w kraju, udowadniając, że wysokiej klasy produkt elektroniczny może powstawać w polskiej firmie. Zachowywał się jak gospodarczy patriota. Za takie działania Romanowi Klusce należało przyznać order, a nie stawiać go pod pręgierzem prokuratora”.
Na ten należny mu order doczekał się dopiero po kilkunastu latach. Nierychliwa ta Rzeczpospolita.
A w dawnej siedzibie Optimusa przy ul. Nawojowskiej, o ironio, zajmowanym przez Powiatowy Urząd Pracy, w kolejce po zasiłek ustawiają się bezrobotni…

Jerzy Leśniak

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama