Nasz człowiek w Tańcu z Gwiazdami

Nasz człowiek w Tańcu z Gwiazdami

Robert Koszucki czyli dr Rafał Konica z „Na dobre i na złe” jako dziecko każde ferie i wakacje spędzał w Krynicy i w Muszynie. Tu mieszkali jego ojciec – Andrzej Koszucki wuefista, trener siatkówki i babcia Miłka, znana na Sądecczyźnie przewodniczka PTTK.  

Od dziś można oglądać  taneczne wyczyny Roberta Koszuckiego w „TAŃCU Z GWIAZDAMI”.
I oczywiście głosować!
A Czytelnikom, którzy przeoczyli rozmowę z aktorem opublikowaną w ostatnim Dobry Tygodniku Sądeckim serwujemy ją ponownie:

Taniec jest Pana pasją, czy do tej pory raczej czymś obcym?

– Lubię się ruszać i tańczyć, ale to co robiłem do tej pory trudno nazwać tańcem. Taniec w programie ma jednak charakter dość profesjonalny. Na pewno nie jestem urodzonym tancerzem, tańca nie wyniosłem z domu, muszę się uczyć od początku, ale dużo się ruszałem, więc nie mam problemów.

– Nie jest Pan urodzonym tancerzem, ale na pewno Pan tańczył, choćby na balu studniówkowym?

– Nie było źle, zawsze szybko łapałem kroki. Razem z bratem dobrze nam szło. Były owszem kursy tańca, gdzieś w czasach podstawówki, nauka cza-czy, walca, rumby, ale ja z tego niewiele pamiętam. Poza tym w programie jest tak profesjonalne, że chociaż znałem kroki do cza-czy, to je źle wykonywałem. Teraz widzę, jak trzeba ruszać biodrem, nogą. To zupełnie inny poziom.

– Jest Pan po pierwszych próbach…

– Trzy tygodnie ciężkich treningów mam już za sobą.

– Ciężkie treningi czy jednak przyjemność?

– Właściwie to jedno z drugim, bo bardzo dużo się uczę, ale to nie jest tak, że to przychodzi łatwo. Nasze ciało ma inne nawyki, są ścięgna i mięśnie, o których nie wiedziałem, że je mam, teraz mnie bolą, więc wiem, że takie istnieją (śmiech). Muszę trzymać ramę, odpowiednio ruszyć nogą, przy cza-czy bolą łydki. Zawsze coś trenowałem, ale tu jednak inne partie mięśni, z innym nasileniem są używane. Więc w tym sensie to naprawdę harówka. Ale to jest też przyjemne, dlatego też się na to zdecydowałem. Nie nauczymy się bez wysiłku w miesiąc niczego, a tu proszę sobie wyobrazić, że trzeba to zrobić.

– A przecież jest Pan wysportowanym człowiekiem, synem krynickiego wuefisty i trenera.

– Wydaje mi się, że mogę mieć łatwiej niż ktoś, kto w ogóle się nie rusza. Ale chyba nigdy w programie nie ma takich osób, bo wszyscy wiedzą, że to groziłoby kontuzjami. Zresztą ja też się boję kontuzji. Może się przydarzyć w każdym momencie i zdarza się nawet u profesjonalnych tancerzy. Wszyscy mnie przed tym ostrzegają. Więc codziennie przed i po treningu jest rozgrzewka, rozciąganie – to dodatkowa godzina oprócz samego treningu.

– A jak Pan zareagował na zaproszenie do programu?

– Zastanawiałem się chwilę. Ale to tak jest, że najpierw dostaje się wiadomość, potem człowiek się uśmiechnie sam do siebie, później na drugim wdechu pomyśli: Oj, to chyba prawda, a na trzecim: Dlaczego by nie? I tyle to trwało – trzy oddechy.

– Trafił Pan na doświadczoną partnerkę – Hanna Żudziewicz w 6. edycji programu poprowadziła partnera do zwycięstwa.

– To zawodowa tancerka, jedna z najlepszych w Polsce. Dla niej to już piąta edycja programu, więc pracuję z profesjonalistką. U niej nie ma miejsca na pomyłki. Bardzo dobrze wie, jak układać relacje z tancerzami, bo ma doświadczenie. Mam wrażenie, że do siebie pasujemy. Ale to jej zasługa, bo to ona w dużej mierze pracuje nad tańcem, nad tym, żeby maksymalnie wykorzystać cztery godziny treningu, jak najwięcej się nauczyć, ale nie przeciążyć.

– Kibicować będzie Panu rodzina, przyjaciele…

– Na pewno, już się odgrażają, że wyślą SMS-a.

– Ale też zapewne mieszkańcy Krynicy i Sądecczyzny…

– Naprawdę? Bardzo się cieszę! Trochę czasu tu spędzałem, co jest zasługą babci Miłki.

– Tańczył Pan kiedyś na Sądecczyźnie?

– Na pewno tańczyłem i to niejeden raz na jakimś balu karnawałowym organizowanym przez babcię w jednym z domów wczasowych w Krynicy.

– I śpiewał Pan dla kuracjuszy.

– Tak, razem z bratem. Babcia, przewodniczka PTTK, uczyła nas śpiewać po niemiecku, węgiersku. Byliśmy bardzo mali, ale do tej pory to pamiętam.

– W tym roku był Pan na nartach w Krynicy?

– W tym roku niestety nie. Ze względu na ciągle zajęty czas stale mi to ucieka. Troszeczkę też ze względu na to, że moja córka chodzi do drugiej klasy i uczę się, że nie można sobie ze szkołą żartować. Gdy chodziła do przedszkola, zabierałem ją na narty kiedy chciałem. Teraz można ją zabierać tylko w czasie ferii. Trochę się przez to rozmijamy. Tata mnie cały czas zaprasza, a jakoś nie mogę trafić.

– Właśnie wrócił Pan od brata z Portugalii. Zbierał Pan siły do programu?

– Cztery dni w słońcu, na plaży i w domu. Razem z bratem-bliźniakiem odwiedzamy się w domach ze swoimi rodzinami i takie spotkania przy jednym stole to jest największe kumulowanie dobrej energii.

– Pokazywał Pan bratu kroki taneczne?

– Coś próbowałem, ale śmiał się ze mnie, żebym z Hanią Żudziewicz tańczył, a nie z nim.

– Fanki serialu „Na dobre i na złe” będą ciekawe, czy zatańczy Pan z Klaudią?

– Na razie na pewno nie, bo serialowej Klaudii nie ma, wyjechała za granicę do Brukseli.

– Jest Pan jak doktor Konica człowiekiem „do tańca i do różańca”?

– Jak najbardziej, bo jestem empatyczny ale też trochę zwariowany. To taka cudowna mieszanka na życie.

– W Dobrym Tygodniku Sądeckim wspominamy Panią Danutę Szaflarską, miał Pan okazję z nią pracować?

– Niestety nie, ale moi przyjaciele pracowali z panią Danusią i sporo o niej opowiadali. To zawsze robiło wrażenie. Półtora roku temu z moim przyjacielem robiła spektakl, nie doszło do premiery, bo się przewróciła, była w szpitalu, ale wyszła z tego, a miała 101 lat. Pani Danusia to był niezwykły człowiek, chodząca historia, z poczuciem humoru, z dystansem do siebie i świata. Do końca wspaniała aktorka.

– Może dzieciństwo spędzane w górach tak działa?

– Góry wyostrzają humor i dają dystans do życia, bo stykamy się z naturą, która uczy pokory.

– Czyli od 3 marca ślemy SMS-y na Roberta Koszuckiego, człowieka, który dzieciństwo spędzał w górach, w Krynicy?

– Nie mam zbyt dużego doświadczenia, bo pierwszy raz występuję w takim programie, ale już w pierwszym odcinku można odpaść, a decydują SMS-y. Trzymajcie zatem kciuki i ślijcie SMS-y!

Rozmawiała Jolanta Bugajska

Fot. Z arch. Roberta Koszuckiego

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama