Sądeczanka na Tajwanie: pogadajmy sobie po mandaryńsku

Sądeczanka na Tajwanie: pogadajmy sobie po mandaryńsku

Od sześciu lat mieszka w Tajwanie. W mig nauczyła się języka chińskiego. Uwielbia tajską kuchnię, ceni czas spędzany wspólnie z otwartymi mieszkańcami Tajwanu. Zwiedziła Chiny, Japonię, Kambodżę, Wietnam, Malezję, Hong Kong oraz Indie. Rozmowa z Kasią Koroną, pochodzącą z Gołkowic.

– W 2006 r. ukończyłaś klasę dziennikarską w Zespole Szkół nr 3 im. Bolesława Barbackiego w Nowym Sączu. Już wtedy zainteresowałaś się językiem chińskim.

– Chęć nauki języka chińskiego narodziła się w klasie maturalnej. Dużo czasu spędziłam na czytaniu prognoz gospodarczych na nadchodzącą dekadę. Starałam się dowiedzieć jak najwięcej o mniej popularnych kierunkach, których ukończenie dałoby gwarancję mniejszej konkurencji przy szukaniu pracy. Sinologia (chinoznawstwo) okazała się strzałem w dziesiątkę – wtedy niewiele osób wiedziało, jak wielki potencjał gospodarczy leży w Chinach. Dlatego też nietrudno sobie wyobrazić, że wszyscy zareagowali na mój wybór z wielkim zdziwieniem. Niewiele jeszcze wtedy wiedziałam o języku chińskim i tamtej kulturze, ale bardzo intrygowały mnie inność i egzotyczność, których pragnęłam doświadczyć. Zawsze fascynowało mnie wszystko co dalekie i nieznane. Jednak prawdziwą miłością do chinoznawstwa zapałałam dopiero na drugim roku studiów, kiedy udało mi się przebrnąć przez podstawy tego pięknego ale i trudnego języka.

– W 2010 r. zdobyłaś licencjat na Wydziale Sinologii Uniwersytetu Warszawskiego. Magisterkę zrobiłaś już na Tajwanie. 

– Studenci Wydziału Sinologii mają prawo do ubiegania się o stypendium naukowe oferujące kurs nauki języka chińskiego (mandaryńskiego) w Chinach i na Tajwanie. Dla mnie Tajwan był pierwszym wyborem, gdyż raz udało mi się wyjechać tam na letni obóz językowy w 2009 r. Po sześciotygodniowym pobycie byłam zauroczona tym miejscem do tego stopnia, że zamarzyłam, by powrócić tam na dłużej. Trudno opisać moją radość, gdy dowiedziałam się o przyznaniu mi całorocznego stypendium.

– Ukończyłaś studia MBA. 

– Masters of Business Administration, czyli międzynarodowy kierunek szkolący menedżerów w różnych dziedzinach. Moja specjalizacja odnosi się głównie do międzynarodowej wymiany handlowej i marketingu i nie wymaga uprzedniego doświadczenia zawodowego. Uważam się za wielką szczęściarę, gdyż takie studia są bardzo drogie, ale jako obcokrajowiec miałam prawo do ubiegania się o stypendium naukowe przyznawane przez uniwersytet. Właśnie dzięki niemu udało mi się pozostać na Tajwanie.

– Trudno było Ci się tam zaaklimatyzować?

– Panuje tutaj pokojowa atmosfera, ludzie darzą się wielkim szacunkiem, kradzież jest pojęciem niemal nieznanym, wskaźnik przestępczości jest bardzo niski, w porównaniu do Europy czy też Ameryki. Trudno to sobie wyobrazić, jednak w wielu rankingach Tajwan jest uznawany za jedno z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Jeśli chodzi o barierę językową, to na pewno stanowiła duży problem podczas pierwszych miesięcy. Tutejszy mandaryński różni się pod względem wymowy od standardowego mandaryńskiego, którego uczyłam się na studiach. Przy rozmowie ze znajomymi zazwyczaj posługiwałam się językiem angielskim, a chińskim tylko w szkole. Po jakimś czasie zrozumiałam jednak, że używanie języka w rozmowie z tutejszymi mieszkańcami to najlepszy sposób na nabranie pewności siebie.
|
– Jak żyje się w tym kraju? Blisko Tajwanu są Chiny, gdzie panuje reżim…

– Trochę drażni mnie, kiedy Tajwan jest mylony z Chinami, gdyż rzeczywistość tam jest zupełnie inna. Mimo że politycznie wyspa jest uzależniona od Chin, to jednak panuje tutaj ustrój demokratyczny, nie ma represyjnego systemu kontrolującego, propagandy, cenzury, donosicielstwa. Również bardziej dba się o czystość i ochronę środowiska. W miastach można spotkać dużo zieleni, obowiązkiem jest segregacja śmieci, często można trafić na wiele kreatywnych projektów promujących ochronę przyrody. Tajwan to przyjazne miejsce, obcokrajowcy zazwyczaj spotkają się tutaj z gościnnością. Ciepły klimat, egzotyczne krajobrazy, wydatki niższe niż w Europie Zachodniej, sprawiają, że ciężko rozstać się z tym państwem. Wiem to z doświadczenia mojego i wielu znajomych.

– Co jeszcze zwróciło Twoją uwagę, jeśli chodzi o to państwo?

– Największym kontrastem jest chęć spędzania czasu w grupie i poza domem. My, Polacy, zazwyczaj wolimy zostać w domu i rozpalić grilla. Tajwańczycy natomiast przyzwyczajeni są do spędzania czasu poza domem. Rodzina bądź grupa znajomych wybiera się razem na tak zwane nocne markety, otwarte codziennie od godz. 17 do 21. Wyglądają one mniej więcej jak uliczne targi obfitujące w różnorodne przekąski pochodzące z Korei, Japonii, Wietnamu, Malezji.

– Smakują Ci tamtejsze potrawy?

– O, tak. Tajska kultura to „kultura jedzenia”. Mamy niesamowity wybór pyszności w bardzo rozsądnych cenach. Nie opłaca się zostawać w domu na kolację. W Tajwanie panuje też kolektywizm, dlatego należy pamiętać, że głupio wygląda spożywanie posiłku sam na sam. Przyzwyczaiłam się, że kiedy jem lunch bez towarzystwa, ktoś dosiada się do mnie z litości i rozpoczyna konwersację, bo w jego opinii na pewno nie mam przyjaciół i po prostu z grzeczności chce osłodzić moją samotność (śmiech).

– Wracasz w rodzinne strony?

– Tak, przyjeżdżam do Polski dwa razy w roku.

– Jednak zdecydowaną większość czasu spędzasz na Tajwanie. Podczas pobytu w Azji zwiedziłaś na pewno Chiny?

– Tajwan sam w sobie stanowi perfekcyjne miejsce na wakacje, zwłaszcza południowa część wyspy, gdzie są piękne plaże i można nurkować przy rafach koralowych. Miałam to szczęście, że udało mi się zobaczyć również inne zakątki Azji, takie jak właśnie Chiny, Japonia, Kambodża, Wietnam, Malezja, Hong Kong oraz Indie.

– Mieszkasz w Azji już od sześciu lat. Na pewno miałaś okazję uczestniczyć w jakimś niecodziennym wydarzeniu?

– Największym przeżyciem było indyjskie wesele, w którym wzięłam udział w listopadzie 2013 r. Trwało ono aż pięć dni, główna uroczystość odbyła się w Udaipurze uznanym za jedno z najpiękniejszych miejsc w Indiach, a dwa ostatnie dni imprezy były w Bombaju. Dla mnie, jako Europejki, przebywanie wśród kolorowej, niemal bollywoodzkiej scenerii, było jak przeniesienie się do świata baśni.

– Włodarze Nowego Sącza zacieśniają współpracę z blisko sześciomilionowym miastem we wschodnich Chinach – Suzhou. Jak z perspektywy osoby, która mieszka w tamtych stronach na co dzień, oceniasz takie działania?

– Suzhou zwane jest Wenecją Wschodu, ze względu na Tongli, obszerną dzielnicę wybudowaną na wzór włoskiej Wenecji. Chińczycy lubują się w zabytkowej, wiekowo wyglądającej architekturze europejskiej, dlatego też zawzięcie kopiują budynki, a czasem i całe krajobrazy. Dobrym przykładem może też być wierna replika Paryża, którą można zobaczyć na wschodzie Chin, w mieście Hangzhou. Wydaje mi się, że Polacy nie unikną współpracy z Państwami Środka. Chiny widzą wiele potencjału ekonomicznego w rozwijającej się Europie Wschodniej, a szczególnie w Polsce – kraju ze świetną lokalizacją geograficzną i znacznym rozwojem gospodarczym, w porównaniu do naszych wschodnich sąsiadów. Chinom zależy, by zaznaczać swoją obecność i zjednywać przyszłych partnerów biznesowych. Z jednej strony, może to być okazja do uzyskania zastrzyku finansowego ze strony chińskich inwestorów. Z drugiej, może to być zło konieczne.

– Dlaczego?

– Nikt nie jest w stanie powstrzymać Chin i najprawdopodobniej gospodarcza ekspansja przyniesie Chinom znaczne wpływy w Europie. Dla Nowego Sącza współpraca z Suzhou może okazać się owocna i korzystna dla obu stron. Taki obrót sprawy zapewne otworzyłby bramę do kolejnych inwestycji w Małopolsce i doprowadziłby do poszerzenia grona partnerów z Chin. Moim zdaniem to dopiero początek.

– Gdzie teraz pracujesz?

– Pracuję w Asusie, tajwańskiej firmie  komputerowej. Jestem tzw. menadżerem produktu. Moja praca polega na monitorowaniu biznesu komputerowego w poszczególnych krajach europejskich.

Rozmawiała Agnieszka Małecka

Fot. Z arch. K. Korony.

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama