Najsłynniejsza para w dziejach Hollywood na deskach sceny sądeckiego Miejskiego Ośrodka Kultury, namiętność, zazdrość, histeria i wściekłość, a wszystko to w kolejnym spektaklu w ramach Jesiennego Festiwalu Teatralnego. „Być jak Elizabeth Taylor” to sztuka w reżyserii Jakuba Przebindowskiego, w której zobaczyć możemy mistrzowskie kreacje aktorskie czterech polskich gwiazd teatru, kina i telewizji.
Elizabeth Taylor to wielbiona przez miliony aktorka, zdobywczyni dwóch Oscarów, ale i wielka skandalistka. Miała za sobą cztery małżeństwa, kiedy na planie filmu „Kleopatra” poznała Richarda Burtona. Wybuchła miłość wszech czasów, a para była na językach całego świata. Richard porzucił dla Elizabeth swoją rodzinę, żonę i dwójkę dzieci. Taylor i Burton niczym dwa żywioły kochali się i nienawidzili. Słynęli z licznych skandali, kochali sławę, bogactwo i alkohol. Dwukrotnie brali ślub i się rozwodzili.
Właśnie ta historia stała się tematem spektaklu Jakuba Przebindowskiego pt. „Być jak Elizabeth Taylor”. Małgorzata Foremniak i Paweł Deląg rewelacyjnie wczuli się w role ponadczasowych kochanków – namiętni, wściekli, pijani, skandaliści… Sambor Czarnota przybrał postać Tony’ego Slawersa, wybitnego psychologa i terapeuty, który usiłował uratować burzliwy związek światowej sławy aktorów. Natomiast Martyna Kliszewska w trakcie przedstawienia przyjmuje wiele twarzy, grając kilka różnych ról i zmieniając się nie do poznania.
Rewelacyjne kostiumy w wykonaniu Tomasza Ossolińskiego i scenografia Witka Stefaniaka dopełniają obrazu pełnego przepychu środowiska w jakim „obracali się” Elizabeth Taylor i Richard Burton.
Widz ma okazję podglądać sławną parę w hotelowych apartamentach, w różnych miastach, na przestrzeni kilku lat. Dla lepszego nakreślenia sytuacji od czasu do czasu pojawiają się komentarze narratora, wprowadzające w poszczególne sceny. Pełna dynamizmu akcja intryguje, śmieszy, ale i pobudza do refleksji.
– Jestem pod wrażeniem proszę państwa, dlatego tak trochę głos mi drży, bo wzruszające zakończenie, tak jak i wzruszająca historia. Zawikłane losy dwojga bohaterów, czyli Liz Taylor i Richarda Burtona, wszyscy znamy dokładnie, bo przecież śledziliśmy. Mówię tu oczywiście o tych nieco starszych obecnych na sali, bo młodsze pokolenie może już nie pamięta kim oni byli – tymi słowami Janusz Michalik rozpoczął Rozmowy Kameralne. Tym razem spotkał się z Pawłem Delągiem, Samborem Czarnotą i Martyną Kliszewską.
Odtwórczyni głównej roli, Małgorzata Foremniak prosiła o chwilę odpoczynku przed kolejnym występem. Aktorzy mimo mocno napiętego grafiku nie tracili dobrego humoru i z werwą odpowiadali na pytania zadawane przez kierownika artystycznego MOK.
Jak wspomniał Janusz Michalik – Martyna Kliszewska to osoba zafascynowana różnymi formami sztuki. Jest absolwentką wydziału aktorskiego w krakowskiej PWST oraz wydziału tkactwa artystycznego w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Bielsku-Białej. Jak się okazuje, artystyczne wykształcenie aktorki sięga jeszcze dalej.
– W zeszłym roku skończyłam Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi na wydziale malarstwa. – informuje Martyna Kliszewska, a zapytana o to, który rodzaj sztuki jest bliższy jej sercu odpowiada – Nie wartościuję tego. Po prostu aktorstwem zajmuję się dwadzieścia lat, ze szkołą teatralną dwadzieścia trzy, czy cztery, a malarstwem od piętnastego roku życia.
Artystka przyznaje, że nie zawsze miała czas na to, by malować tyle, ile by chciała.
– Malarstwo jest dla mnie wentylem. Dopiero po latach do tego doszłam, że potrzebuję tego odpoczynku. Malarstwo mnie relaksuje, jest moją odskocznią, taką największą przyjemnością. – Kobieta zdradza również, że farba i płótno dają jej taką wolność, jakiej w aktorstwie nie ma. Przy sztalugach sama podejmuje decyzje i nie jest zależna od nikogo.
Pasję do aktorstwa i malarstwa udało się Martynie Kliszewskiej w pewnym stopniu połączyć w projekcie, który realizuje razem ze swym mężem Jakubem Przebindowskim. Stworzyli wspólnie monodram poświęcony Fridzie Kahlo, a Martyna nawet samodzielnie wykonała kostiumy.
– Zawsze chciałam ją zagrać, ale dopiero teraz wydaje mi się, że dojrzałam do tego. Przez to, że w ostatnich latach malarstwo stało się dla mnie takie ważne, miałam dużo różnych wystaw i spotkało się to z bardzo dobrym przyjęciem ze strony publiczności i krytyków.
Także u Sambora Czarnoty znaleźć można różnego rodzaju talenty artystyczne. Aktor uczył się w klasie fortepianu w Państwowej Szkole Muzycznej.
– Ja nie jestem tak utalentowany jak Martyna – żartuje mężczyzna. – Natomiast rzeczywiście wszystkie „odnogi” różnych dziedzin sztuki na pewno wpływają jedne na drugie i drugie na trzecie i tak dalej… Malarstwo uzupełnia ją jako aktorkę, a mnie jako aktora to, że gram, słyszę, bo w aktorstwie jest muzyka, jest rytm.
Sambor Czarnota nie ukrywa, że nasze miasto jest mu bliskie.
– Mam do Nowego Sącza bardzo duży sentyment, między innymi dlatego, że jestem tu chyba na szóstym, bądź nawet siódmym festiwalu, a miesiąc temu mieliśmy tu premierę. Byliśmy tu całe osiem dni i było fantastycznie. Ludzie są tu kapitalni, życzliwi…
Paweł Deląg też okazuje się być człowiekiem wszechstronnym. Mężczyzna od razu zdawał na trzy różne uczelnie i kierunki: wychowanie fizyczne, prawo i administrację oraz aktorstwo.
– Dobrze jest kiedy bywa się aktorem, ale też ma się różnego rodzaju inne pasje, inne zajęcia, które nas odrywają od czegoś bardzo efemerycznego. A dlaczego zdawałem na trzy kierunki? Bo nie mogłem się zdecydować – śmieje się artysta. – Ale akurat dobrze poszło i dostałem trzy indeksy.
– Paweł jest skromny i nie powie o tym, ale jest chyba jednym z naprawdę garstki polskich aktorów, którzy grają spektakle w języku polskim, rosyjskim i francuskim – wtrąca Sambor Czarnota.
– Ja żałuję, że nie urodziłem się troszeczkę później, w czasie na przykład mojego syna, ponieważ moje dzieci mają już dużo łatwiejszy dostęp do języków. Są one taką jakby codziennością i te języki mogą być faktycznie kluczem, zwłaszcza w naszym zawodzie, gdzie wszystko jest związane ze słowem – tłumaczy Paweł Deląg.
Aktor przytaczając jedną ze swoich życiowych anegdot udowadnia też, że nawet brak jakichś zdolności nie jest przeszkodą, jeśli jest się wystarczająco sprytnym. Kiedy Deląg kończył szkołę teatralną w Krakowie, dowiedział się, że sławny reżyser będzie kręcił film w jego mieście.
– Tak sobie pomyślałem: nie, to jest niemożliwe, że Spielberg przyjeżdża do Krakowa, a ja w filmie Stevena Spielberga nie mogę zagrać… I dosłownie dwadzieścia cztery godziny później był telefon od Magdy Szwarcbart, która zajmowała się castingiem. – wspomina aktor. – Dzwoni do mnie i mówi: Paweł, grasz na skrzypkach? – Oczywiście, że gram! A oczywiście, że nie grałem, ale była taka zabawna sytuacja, że pół roku wcześniej przygotowywałem się do roli skrzypka, gdzie nauczyłem się imitacji gry ze wszystkimi ruchami i miałem jeden numer muzyczny wypracowany.
Paweł Deląg zabrał zatem na casting skrzypce i magnetofon, włączył opracowany numer i zaczął imitować grę. – Oni osłupieli. Magda się strasznie roześmiała i powiedziała: no dobra, coś ci znajdziemy.
– Aktorstwo jest taką dziedziną interdyscyplinarną – zdradza artysta. – Ja nabyłem różnych innych umiejętności: jazda konno, fechtunek, kick-boxing… To co kocham w filmie przede wszystkim, rzadziej w teatrze, to że jestem czasami zmuszony do nabycia nowych umiejętności. To są wyzwania, które lubię – podsumował Paweł Deląg.
fot. ze spektaklu: Andrzej Rams
fot. ze spotkania: Kinga Nikiel-Bielak