O miłości silniejszej niż śmierć i o Matce Niezawodnej Nadziei…

O miłości silniejszej niż śmierć i o Matce Niezawodnej Nadziei…

Historia zatoczyła koło. Bohaterką tej historii jest miłość gotowa na śmierć. W sierpniu zmarła piękna Ewa z Dominikowic, która nosząc pod sercem dzieciątko, dowiedziała się, że jest chora na raka. Zrezygnowała z terapii, aby chronić życie nienarodzonego synka. Przyszedł na świat wiosną. Jego mama zmarła latem. Gdy składaliśmy słowa w zdania, aby przekazać tę smutną wieść w Dobrym Tygodniku Sądeckim , mieliśmy wrażenie déjà vu…  Podążając tropem tego wrażenia dotarliśmy do Jamnej…

W Jamnej miejscowi i pielgrzymi modlą się wpatrzeni w ikonę Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei trzymającej w ramionach dzieciątko. Od pierwszego wejrzenia widać, że obraz kryje tajemnicę. Wpraszamy się więc do gospodarza parafii na pogawędkę, po której tajemnica zmienia się w historię.

Nie możemy jej zatrzymać dla siebie.

Matka z ikony jest wspomnieniem dramatu jaki rozegrał się w Jamnej w czasie wojny. A twarz dzieciątka to podobizna maleństwa, które przyszło na świat na przełomie wieków dzięki mamie, takiej jak Ewa, tak samo gotowej na najwyższe poświęcenie, aby dziecko mogło żyć.

Aby jednak opowiedzieć tę historię bez niedomówień, musimy cofnąć się w złowrogi czas wojny…

***

25 września 1944r. Jamna.

Niemcy stoczyli właśnie bitwę z partyzanckim batalionem Armii Krajowej „Barbara”.  Partyzantów było sześciuset. Hitlerowców cztery tysiące, jednak nie udało im się zamknąć leśnych ludzi w potrzasku. Żołnierze AK lepiej znali teren. Zadali wrogom dotkliwe straty. Zwyciężyli i wymknęli się.

Porażka obudziła u Niemców żądzę zemsty. Za pomoc partyzantom postanowili spacyfikować Jamną. Ludzie zabarykadowali się w piwnicach, próbowali ratować życie, odwołać się do chrześcijańskich wartości, które wróg też powinien przecież w sercu nosić… Naprzeciw niemieckim żołnierzom wyszła młoda kobieta z dwójką dzieci i z obrazem Matki Boskiej w ręku. Ludzie mieli nadzieję, że Niemcy nie będą strzelać do bezbronnej niewiasty z dziećmi. Mylili się. Seria z karabinu zgasiła życie całej trójki. Później zginęli inni.

Z pacyfikacji ocalało tylko kilkoro ludzi. Wydawało się, że w Jamnej umarła nadzieja.

Kustosz Sanktuarium w Jamnej, ojciec Andrzej Chlewicki OP, powtarza nam tę historię usłyszaną przed laty od nieżyjącego już mieszkańca Jamnej Czesława Mastalerza, ale nie zostawia jej bez komentarza.

Wydaje się, że wygrał ten co miał karabin, ten, który zabił. Jednak czas pokazał, że nienawiść przegrywa. Ziarno, które obumiera, wydaje plon. Krew męczenników jest zasiewem wiary, nadziei i miłości. Z tego martwego ziarna wyrosła nowa Jamna…

***

Kilkadziesiąt lat później. Jamna.

W malowniczy zakątek Beskidu między Nowym Sączem, a Tarnowem trafia dominikanin, ojciec Jan Góra. Gdy poznaje dramatyczną historię pacyfikacji Jamnej, w jego głowie pojawia się uparta myśl. Chwyta się tej myśli i nie puszcza: chce, żeby w Jamnej znów zamieszkała nadzieja. Bo to urocze miejsce wciąż wygląda tak, jak gdyby sam Bóg o nim zapomniał.

– Wioska miała być zalesiona. Kiedy przybyliśmy tutaj, nie było nawet drogi – mówi ojciec Andrzej Chlewicki.

Od gminy ojciec Góra dostał grunt. Od ludzi – pomoc. Najpierw powstał dom św. Jacka, do którego zaczęli przyjeżdżać studenci z całej Polski skupieni wokół akademickiego duszpasterstwa dominikanów.

Ale czegoś nadal brakowało. Ojciec Góra pomyślał, że Matki Boskiej brakuje.

Poprosił więc poznańską artystkę – Małgorzatę Sokołowską, wychowankę duszpasterstwa, aby napisała ikonę dla Jamnej. Opowiedział jej wojenną historię i zażyczył sobie, żeby Matka Boża była najpiękniejsza na świecie. I żeby miała zieloną sukienkę, bo zielony to kolor nadziei.

17 czerwca 1999 r. zaczęły w Jamnej rosnąć mury kościoła pod wezwaniem Matki Bożej Niezawodnej Nadziei, a pani Małgosi udało się spełnić życzenie ojca Góry w stu procentach. Mateńka jest piękna. Na głowie ma wiejską chustkę.  Jak ta młoda matka, która w 1944 roku wyszła z dzieciątkiem po raz ostatni z domu w Jamnej wprost do domu Ojca…

***

Tymczasem w Wielkopolsce…

-Życie pisze takie scenariusze, których nikt by nie potrafił wymyśleć… Kiedy nasza artystka pisała tę ikonę, jej siostra, również wychowanka naszego duszpasterstwa, spodziewała się drugiego dziecka. I ona i jej mąż z nadzieją czekali na przyjście na świat drugiego owocu swojej miłości. Radość oczekiwania przesłoniła jednak dramatyczna diagnoza: badania wykazały, że kobieta jest chora. To był nowotwór.  Miała do wyboru: albo przyjąć chemię i naświetlania, ale wówczas wiadomo było, że dziecko nie przeżyje, albo zrezygnować z terapii narażając własne życie – opowiada ojciec Andrzej.

Decyzję podjęła Miłość. Kobieta postanowiła zaczekać z leczeniem i urodzić dziecko. Maleństwo przyszło na świat przez cesarskie cięcie w Szpitalu Miejskim im. Franciszka Raszei w Poznaniu. Lekarze płakali gdy przekonali się, że w kobiecie żyło… tylko maleństwo. Ona sama z medycznego punktu widzenia nie powinna była doczekać dnia porodu.

Szwagier autorki ikony został wdowcem z dwójką dzieci. A nasza Małgosia Sokołowska właśnie wtedy pisała Ikonę Jamnejską. Buzia dzieciątka Jezus, to buzia dziecka jej zmarłej siostry. W tej Ikonie są zawarte dwa ślady wielkiej  miłości, która składa w ofierze życie – kontynuuje dominikanin. – Dziś do Jamnej przybywają pielgrzymki, dokonują się nawrócenia.  3 czerwca 1998 roku na Placu Świętego Piotra w Rzymie  Papież nałożył Matce Bożej Jamnejskiej koronę. Powiedział wtedy: „jaka ona jest piękna”. Opowiedziałem mu wówczas o tym innym pięknie, nie zewnętrznym, o którym pisał Norwid, że kształtem jest miłości. Pan Bóg wybrał to miejsce i dał nam tę ikonę, żeby przypominała, że to, co wydaje się niektórym stratą, jest jak to ziarno które obumiera, ale przynosi owoc i życie .

***

Sierpień 2017. 

25 – letnia dziewczyna z Dominikowic – Ewa Przybyło, która rezygnując z leczenia choroby nowotworowej chroniła życie nienarodzonego dziecka, odeszła do lepszego świata. Maleństwo powitało świat 24 kwietnia 2017 roku. Jego dzielna mama walczyła do samego końca. Brakło jej jednak sił, aby wygrać bój o własne życie.

Jest tam, gdzie ufamy – witały ją pewnie dwie inne Mamy. Ta z Jamnej, którą dosięgnęły kule i ta z Wielkopolski, której miłość kazała chronić życie dziecka bez względu na wszystko.

Alicja Augustyn, Iwona Kamieńska

 

 

Reklama