Mołdawianka w Nowym Sączu: Polacy mają w sobie geny demokracji

Mołdawianka w Nowym Sączu: Polacy mają w sobie geny demokracji

Rozmowa z Iriną Ovcinicov

– W ogóle nie słychać, że jesteś Mołdawianką. Dlaczego?

– Przez lata brałam lekcje z native speakerem, czyli tak naprawdę z telewizorem.

–  Jak to się stało, że już po raz drugi znalazłaś się w Nowym Sączu? Urodziłaś się w Mołdawii, tam mieszkałaś i o Polsce chyba niewiele wiedziałaś albo, do pewnego momentu, prawie nic. Tak było?

– Z lekcji historii w gimnazjum w Mołdawii pamiętam wielki obrazek rozbioru Polski oraz oczywiście Lecha Wałęsę i „Solidarność”. To były moje wszystkie informacje na temat Polski.

– Potem twój tata kupił antenę satelitarną i telewizja satelitarna zmieniła twój obraz świata.

– Można zupełnie poważnie powiedzieć, że telewizja zmieniła moje życie. Jak miałam 7 lat, mój tata kupił tę antenę. Mieszkałam w małej miejscowości na południu Mołdawii i, ponieważ w małych wioskach nie ma za dużo rzeczy do roboty, oglądałam telewizję. Tak się złożyło, że miałam też kanały polskie, tam były najciekawsze kreskówki. Tak to się zaczęło. Zaczęłam oglądać „Czarodziejkę z księżyca”, „Bolka i Lolka”, „Reksia”.

– Mając antenę satelitarną mogłaś oglądać kreskówki, chłonąć języki z innych kanałów: angielskich, niemieckich, francuskich, włoskich – cały świat stanął przed tobą otworem. Ty wybrałaś język polski. Dlaczego?

– To nie jest tak, że wybrałam tylko polski. Znam jeszcze włoski, francuski, angielski oczywiście, rosyjski, polski i rumuński, który jest moim ojczystym. Po polskich kanałach widać było po prostu tę polską mentalność, sposób bycia.

– Oglądałaś polskie kanały i sama, jako siedmiolatka, zaczęłaś się uczyć języka polskiego.

– To nie była nauka ściśle biorąc, po prostu oglądałam sobie telewizję. Wydawało mi się, że to jest świetne: widzę kolejny program, film, piosenkę. Byłam np. fanką seriali typu fanką „Klanu” i „M jak Miłość”.

– Już wtedy je rozumiałaś?

– Chyba już tak. To, czego nie rozumiałam, mózg jakoś sobie przetwarzał. Tworzył skojarzenia, które po latach składały się na jedną całość. W ten sposób się nauczyłam, a wtedy nie było żadnych powtórek. To się zaczęło dziać samoistnie, gdzieś obok mnie.

– To historia trochę nieprawdopodobna. Nie mając podręczników, żadnej podbudowy, nie mając się do kogo zwrócić po polsku, w pewnym momencie zaczęłaś sama rozumieć ten język?

– Odkryłam, że umiem mówić po polsku mając 14 lat. Wiedziałam, że wszystko rozumiem, choć w życiu nie wykrztusiłam słowa po polsku. Oczywiście nie mówiłam do siebie, czy do lustra.

– Nie było z kim rozmawiać.

– Właśnie. Potem jednak ta okazja do rozmowy po polsku nagle się nadarzyła.

– Nauczyłaś się sama języka polskiego. Nagle wydarzyła się kolejna nieprawdopodobna historia. W twojej miejscowości pojawia się grupa z Polski.

– Uważam się za życiową szczęściarę, bo wyczerpałam chyba swój limit szczęścia na całe życie. Gdy miałam 14 lat, pani Alicja Derkowska z Małopolskiego Towarzystwa Oświatowego, które ma swoją siedzibę w Nowym Sączu, przyjechała razem z Julie Boudreaux do mojej miejscowości. Realizowały w mojej szkole projekt związany z edukacją na rzecz demokracji. W ten projekt były zaangażowane dwie nauczycielki. Ja działałam w nim natomiast jako wolontariuszka.

– Jak się dowiedziałaś, że przyjeżdża ekipa z Polski, serce zaczęło Ci mocniej bić? Czułaś, że coś się wydarzy?

– Według oficjalnej wersji tak. Natomiast według wersji nieoficjalnej, było nieco inaczej. Jestem ogromną fanką piłki nożnej. Spotkanie z paniami wypadało w niedzielę, kiedy był mecz miejscowej drużyny, którą oczywiście kochałam. Chciałam pójść na ten mecz, a nie na spotkanie do szkoły. Tylko fakt, że to były osoby z Polski sprawił, że jednak na to spotkanie poszłam.

– Spotkałaś się z Polkami,  i tylko ty wiedziałaś, że znasz język polski. Zdarzyła się pierwsza okazja, by powiedzieć coś do kogoś po polsku?

– Założyłam sobie, że powiem „dzień dobry”, bo to na pewno umiałam powiedzieć. I rzeczywiście przywitałam się z paniami po polsku. Okazało się, że mam nienajgorszy akcent. Zamieniłyśmy parę zdań po polsku i zdałam sobie sprawę, że ja w tym języku mówię, co było zdziwieniem nie tylko dla mnie ale i chyba dla również dla pań.

– I to było takie odkrycie? Wow! Ja mówię po polsku!

– Z jednej strony tak. Natomiast emocje były tak duże, że, ponieważ nie było tłumacza i musieliśmy sobie jakoś radzić, ja tłumaczyłam spotkanie między naszymi nauczycielkami i paniami, ale tłumaczyłam z angielskiego na rumuński, bo tak było prowadzone spotkanie.  Tłumaczyłam angielski-rumuński, a nie polski-rumuński. Miałam namiastkę, ale byłam za bardzo przejęta tym, że muszę tłumaczyć z angielskiego, żeby zdać sobie sprawę, co to znaczy, że rzeczywiście płynnie mówię po polsku.

– Limit twojego szczęścia się w tym momencie nie wyczerpał, bo ta znajomość miała fantastyczny ciąg dalszy.

– Tak, to spotkanie całkowicie zmieniło moje życie. Pani Alicja Derkowska, razem z Julie, stwierdziły, że chciałyby mnie zabrać do liceum do Polski. I teraz proszę sobie wyobrazić sytuację: czternastolatka słyszy od pań, które właśnie poznała, że istnieje liceum w Nowym Sączu i że ja mogłabym do niego chodzić. Mogłabym uczyć się po polsku i zmienić całe swoje życie, ucząc się o Mickiewiczu, Mieszku I, o którym wówczas jeszcze nie wiedziałam, że istniał.

– O Mickiewiczu też nie wiedziałaś?

– Też nie, oczywiście. Miałam bardzo szczątkowe informacje na temat Polski a tu nagle dostałam taką propozycję.

– I?

– Byłam w euforii. Może jednak dlatego, że byłam w wieku, w którym nie zdawałam sobie sprawy, co to może oznaczać. Po następnej półgodzinie pani Ala stwierdziła, że chciałaby porozmawiać z moimi rodzicami. Pojechaliśmy do mnie do domu. Po latach się dowiedziałam, że moja mama prawie dostała zawału, choć minę miała pokerową.

– Wszyscy wiedzieli, że mówisz po polsku?

– Rodzice wiedzieli, że ja rozumiem język polski, natomiast nie wiedzieli, że mówię. Dla nich to było nie lada zaskoczenie. Największym szokiem było chyba jednak to, że nagle przychodzi ktoś nieznany, kto proponuje wyjazd do Polski. Trochę to zahaczało o handel ludźmi.

– Pojawiła się obawa, że nie wiesz gdzie i po co jedziesz?

– We mnie nie. W moich rodzicach zdecydowanie tak. Najbardziej ostrożna była moja mama, co jest zrozumiałe. Natomiast po rozmowie rodzice stwierdzili, że chcieliby się więcej dowiedzieć o szkole, o mieście, o kraju.

– Byłaś wcześniej za granicą?

– Tak, ale w Rumunii, Ukrainie. Tam się najczęściej jeździ na wakacje, jeśli się mieszka w Mołdawii. Nic poza ta Rumunią, poza Krymem, nie widziałam.

– Jak zapadła decyzja o wyjeździe do Nowego Sącza?

– W lipcu odbywało się w Małopolskim Towarzystwie Oświatowym szkolenie dla nauczycieli z Mołdawii i razem z moją mamą zostaliśmy zaproszeni do Nowego Sącza, żeby zobaczyć szkołę. Moja mama uczestniczyła w warsztatach a ja je tłumaczyłam. Upiekliśmy zatem 3 pieczenie na jednym ogniu. Będąc w Nowym Sączu poznałam ówczesną dyrektorkę SPLOT-u, część nauczycieli. Tak zapadła decyzja, że spróbuję swoich sił i zacznę nowe życie w Polsce, mając prawie 15 lat.

– Mam wrażenie, że nawet dzisiaj mówisz o tym z taką lekką euforią.

– Tak, to jest moja pierwsza wizyta w Nowym Sączu od paru lat. Weszłam do szkoły i nawet jej zapach spowodował, że znów poczułam się nastolatką. Absolutnie jestem dzieckiem SPLOT.  To jest szkoła, która mnie ukształtowała. Wpłynęła na mój światopogląd, spowodowała, że zaczęłam myśleć, że nie chodzi tylko o stopnie i ale o pewną zaradność życiową, o wrażliwość społeczną.

– Przyjazd do Nowego Sącza był dla Ciebie rewolucją?

– Tak. Proszę sobie wyobrazić, że nagle człowiek musi się uczyć, pisać w innym języku, w którym nigdy nie pisał. Np. terminologia z biologii była moją wielką zmorą. Nazwy, o których się nigdy nie słyszało. Także Mickiewicz i „Dziady”, które do tej pory uwielbiam, były dla mnie zmorą, nic nie ujmując oczywiście wielkości Mickiewicza. Poza tym historia. Przyjechałam do Polski nienawidząc historii jako przedmiotu szkolnego a wyszłam ze SPLOT-u będąc chyba największym możliwym fanem historii, także Polski. Mogłam zobaczyć tę historię z perspektywy Mołdawianki, obywatelki kraju bardzo młodego, który przez transformację przechodził niestety nieudanie. Mogłam zapoznać się z historią Polski jako krajem sukcesu Balcerowicza i reform a potem oczywiście kraju „Solidarności” Wałęsy, Geremka, sukcesów kraju, który tworzy swoją pozycję w Unii Europejskiej. Gdy przyjechałam do Polski w 2004 r., to wchodziliśmy do Unii. Mówię „my”, bo mam na myśli Polskę. Teraz mamy 2016 r. i z perspektywy 12-letniej widzę, ile się zmieniło, także pod kątem mentalności, w Nowym Sączu i w Polsce.

– Brakowało Ci podbudowy ludzi szkoły podstawowej, gimnazjum? Musiałaś nadrabiać lukę?

– I tak i nie. Gdyby pan porozmawiał z moją panią polonistką, to opowiedziałaby anegdotki, jak np. przez pół roku zamiast mówić „typowo”, mówiłam „typicznie”, bo wydawało mi się, że tak jest poprawnie. Albo ortografia. Po pół roku pobytu tutaj odkryłam, że literka „z” z kreską w ogóle istnieje, że jest takie słowo jak „źdźbło”. Paradoksalnie ominęła mnie ta część gramatyczna. Nie dała bym sobie rady z regułkami, z odmianą przez przypadki. Ja to wszystko robiłam na wyczucie, dlatego już na poziomie liceum dawałam sobie z tym radę.

– Kto płacił za twoją edukację w Nowym Sączu? Byłaś stypendystką.

– Przez pierwszy rok było tak, że Charles Meryll, który jest wielkim przyjacielem, dobrodziejem Małopolskiego Towarzystwa Oświatowego, zgodził się pokrywać koszty związane z moim pobytem tutaj. W 2 i 3 klasie liceum byłam stypendystką Prezesa Rady Ministrów.

– Gdzie mieszkałaś w Nowym Sączu?

– Przez pierwszy rok w Internacie dla dziewcząt. Następnie u mojej najlepszej przyjaciółki ze SPLOT-u. Potem ona wyjechała na stypendium do Stanów, więc zamieniłyśmy się miejscami. Ja zostałam córką zastępczą. W trzeciej klasie już znów mieszkałyśmy razem.

– Przyjechałaś do szkoły do Polski i od tego momentu już w zasadzie nie wyjechałaś.

– Z Polski już nie wyjechałam. Kończąc szkołę zastanawiałam się, jaki kierunek studiów wybrać. Zdecydowałam się na prawo.

– Wiedziałaś, że będziesz studiować w Polsce, czy że wrócisz do Mołdawii?

– Jak zaczynałam szkołę, to chyba nie wiedziałam. Kończąc, nie myślałam już o Mołdawii jako miejscu studiów. Wybór był między Polską a Stanami Zjednoczonymi. Zadecydowałam, że wolałabym zostać w Polsce i zostałam.

– Mieszkasz w Nowym Sączu i Warszawie.

– Na studia pojechałam do Gdańska, bo stwierdziłam, że skoro w Nowym Sączu były prawie góry, to teraz wypada pojechać nad morze. W trakcie studiów zaczęłam pracować dla MSZ, wymusiło to zmiany w moim życiu i przeniosłam się do Warszawy.

– Nadal masz tylko jeden paszport?

– Tak, tylko jeden. Jestem obywatelką Mołdawii.

– Przyszłość wiążesz z Polską?

– Zdecydowanie. Nie ukrywam jednak, że pewnie przyjdzie taki moment w moim życiu, kiedy chciałabym wrócić do Mołdawii na parę lat i spróbować coś zmienić. Wydawało mi się, że jeśli dostaje się tyle dobrego, to powinno się to oddać. Natomiast wydaje mi się, że jeśli chciałabym coś zmienić, to musiałabym mieć pewien bagaż doświadczeń, który mi pozwoli cokolwiek zrobić. Obecnie te doświadczenia kumuluję, aby móc je wykorzystać.

– Polacy często narzekają na swój kraj, mówią, że gdzie indziej żyje się lepiej, że tu się tak niewiele udało, a gdzie indziej jest dobrze. Podzielasz taką opinię?

– Nie. Mam inną perspektywę. Mieszkając najpierw w Mołdawii, miałam jakiś punkt odniesienia. Teraz faktycznie czuję się Polką. Jestem też w stanie postawić się obok i spojrzeć inaczej. Rzeczywiście dużo jest jeszcze do zrobienia, do zmiany. Z drugiej strony, Polska jest przykładem dobrych zmian. Da się przejść z systemu PRL-u, systemu autorytarnego. Polacy pokazali, że da się zmienić kraj na państwo podążające ścieżką demokratyczną, pozytywnych zmian, zmiany mentalności. Gdy patrzy się na pozycję Polski po 1989 a teraz, skok jest ogromny. To robi wrażenie.

– Mołdawia już 25 lat temu też odzyskała wolność.

– Tak, ale my nie mamy tej mentalności, co Polacy. Wy macie w sobie taką immanentną cechę walki o demokrację. Zaczęliście to w wieku XVII, czy nawet XVI, kiedy pojawiały się jakieś pierwsze firmy demokracji.

– Podobno nie lubiłaś historii.

– Jak wspominałam, nie. Wyszłam jednak ze SPLOT-u jako największa fanka historii, jaka tylko może być. Bardzo istotny jest też okres międzywojenny. To się powtarza. Polacy mają te geny demokracji niejako w sobie. W Mołdawii, która zawsze należała albo do jednego mocarstwa albo do drugiego, tego nie ma. My też nie mamy postaw obywatelskich, nie pracujemy nad tym, aby budować społeczeństwo obywatelskie. Długa droga przed nami.

– Do Nowego Sącza wróciłaś teraz przy okazji wizyty młodych dziennikarzy z Mołdawii, jesteś tłumaczką. Te grupy są zaskoczone Polską?

– Są zaskoczeni różnicami, jakie mogą być pomiędzy uprawianiem dziennikarstwa. Wynika to też ze specyfiki obu krajów i momentu historycznego, w jakim znajduje się Mołdawia a Polska. W Mołdawii pod kątem dziennikarstwa zmienia się sporo, ale nie możemy powiedzieć, że prasa jest całkowicie wolna. Wynika to z tarć politycznych. Tam jest walka polityczna. Tam media należą albo do partii X lub Y. W Polsce na niezależność jest to jednak rzeczą świętą.

– W Nowym Sączu zostawiłaś trochę przyjaźni?

– Tak, ale prawie wszyscy przyjaciele wyjechali. Mimo to, że kończyliśmy wszyscy razem liceum, to wyjechali albo do Krakowa albo do Niemiec, Anglii. Wszyscy się porozjeżdżali.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Wykorzystano fragmenty rozmowy dla Regionalnej Telewizji Kablowej

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama