Nowy Sącz. Kiedy urodziła się Julia, złotówki nie było na świecie…

Nowy Sącz. Kiedy urodziła się Julia, złotówki nie było na świecie…

Kiedy urodziła się Julia Wańczyk, złotówki nie było jeszcze na świecie. Polski złoty pojawi się 100 dni później, zastępując markę. 16 dni po narodzeniu Julii pożegna się z tym światem Włodzimierz Lenin. 40 dni później Nowym Sączem wstrząśnie strajk kolejarzy. Kiedy dziewczynka będzie miała kilka miesięcy, jej rodzinne Tłoki nawiedzi „powódź stulecia”. 10 lat później przyjdzie jeszcze większa powódź. Cała dzielnica miasta zniknie pod wodą aż po dachy. Julia ma cztery lata, kiedy Sącz odwiedza prezydent Ignacy Mościcki i 12 lat, kiedy honorowe obywatelstwo odbiera w ratuszu gen. Edward Rydz Śmigły. Za jej życia miastem rządziło 20 burmistrzów i prezydentów. W dniu jej urodzin, 5 stycznia 1924 r., Nowy Sącz liczył 26 280 mieszańców. Sto lat później każdego dnia do pracy w mieście przyjeżdżać będzie 23 tysiące osób.

***

Pierwszy numer „Gazety Krakowskiej” ukazuje się 15 lutego 1949 r. Julia – już wtedy Bogdańska – ma 25 lat i jest młodą mężatką. Swoją ulubioną gazetę czyta „od zawsze”, choć jest niemal pewne, że jednak nie od pierwszego numeru. Inauguracyjna GK na tytułowej stronie donosiła m.in. „Włókniarze łódzcy potępiają podżegaczy wojennych”, „Rozbudowa przemysłu bułgarskiego”. Julia od lat w każdy piątek musi mieć w zasięgu ręki „Krakowską”.

– Teraz mam dużo wolnego czasu, a bezczynnie siedzieć nie umiem. Biorę gazetę, bo jestem ciekawa świata. Szczególnie ten najbliższy mnie interesuje, Nowy Sącz i okolice. Lubię rozwiązywać krzyżówki. Nie lubię czytać o polityce. Mam jej dosyć w telewizji. Niedawno oglądałam z córkami Sejm i bardzo się zdenerwowałam. Nie mogę patrzeć jak się kłócą. I na reklamy też nie mogę już patrzeć. Różne rzeczy widziałam w życiu, było wiele ciężkich momentów, pamiętam wojnę. Ale takich dobrych czasów jak obecnie, to nigdy nie było! Jest niewyobrażalny dobrobyt, ale ludzie tego nie rozumieją. Wydaje im się, że tak było zawsze, a to nieprawda przecież. Kiedy skończyłam siódmą klasę, to musiało być w 1938 roku, chodziłam na kurs szycia. Przechodziłam Jagiellońską i jak dziś widzę przed oczami spacerujących Żydów. Boże, ile tych Żydów było! Jeden przy drugim. I wszyscy ludzie żyli w zgodzie. A dzisiaj? Sami swoi ze sobą się żreją.

***

– W 1944 roku umarła moja mama. Miała 47 lat, ja 20. Dostała w nocy boleści. Tato przywiózł lekarza, ten kazał szybko wieźć mamę do szpitala. Ale ona tam zmarła. Nie było jeszcze takiej techniki lekarskiej, żeby ludzi łatwo ratować. Zostałam z ojcem i piątką rodzeństwa, jeden starszy brat, reszta młodsza ode mnie. Wszyscy już pomarli. Mieliśmy duże gospodarstwo tutaj na Tłokach. Do pomocy służącą i parobka. Jak dziad przyszedł do domu po prośbie i chciał zostać na noc, to robiło mu się posłanie w kuchni, a parobek spał w stajni. Strasznie dużo było dziadów, co chodzili po domach. Często tak było, że przyszedł taki dziad, dostał jedzenie i dalej siedzi. Gotowało się obiad, to i obiad dostał, ale dalej siedział. To się mu słomy przyniosło, pościeliło i zostawał na noc. Nasze gospodarstwo było wielkie, ale ja wtedy dużo szyłam dla ludzi. Kupiłam maszynę i szyłam. Nie było wielu gotowych ubrań w sprzedaży. W Nowym Sączu był wielki sklep z materiałami, z tego się szyło.

***

Za mąż wyszła w listopadzie 1946 r. To było kilka dni po tym, jak Karol Wojtyła otrzymał święcenia kapłańskie. Ale o istnieniu Karola Wojtyły Julia dowie się dopiero wiele lat później. Tego samego dnia w Ameryce odbył się pierwszy w historii mecz NBA. New York Knicks pokonali Toronto Huskies 68-66. Na razie jest rok 1939, w Nowym Sączu stacjonuje wojsko, które na łąkach nad Dunajcem sposobiło się do nadciągającej wojny. Wśród żołnierzy był Michał Bogdański. Córki Julii do dziś wspominają ze śmiechem, że zaraz po wojnie tamten żołnierz przyjechał na Tłoki i rozpytywał ludzi o dziewczynkę, którą zapamiętał jak siedziała przed domem i czytała książki.

– Pochodził z Nawojowej. Kiedy wojna wybuchła, był akurat w wojsku w Nowym Sączu. Potem dostał się do sowieckiej niewoli, a w Białej Podlaskiej został wymieniony. Rosjanie brali swoich od Niemców z niewoli, a oddawali Polaków. Tak trafił na roboty do bauera. Tam był do końca wojny.

***

A z weselem Michała i Julii było tak:

– Ludzi było w pierniki! Naszego rodzinnego domu na końcu Tłoków już nie ma. Ale wtedy cały był wypełniony gośćmi. Wszyscy się dobrze bawili. Niespodziewanie przyszli dwaj partyzanci z AK. Posiedzieli, zjedli, wypili i poszli dalej. Nie wiem, skąd się dowiedziała o tym milicja? Przyszli i dopytywali o partyzantów, ale przecież nikt ich nie znał. Wtedy milicjanci zabrali siedmiu młodych chłopaków, w tym mojego męża i jego kuzyna. Na komisariacie strasznie ich bili, żeby wydali, kim byli tamci partyzanci. Wtedy mój mąż zdjął koszulę i nastawił grzbiet do bicia: „Jak mnie Niemcy nie zabili, to niech mnie Polacy zabiją. Ja tamtych nie znałem”. Wszystko się dobrze skończyło, choć mogłam zostać wdową w dniu wesela.

***

Michał na kolei robił. Był dobrym człowiekiem, lubił innym pomagać. Julia wzdycha na samo wspomnienie:

– Jak ktoś sam przejdzie biedę, to zrozumie drugiego człowieka. Czy ja doświadczyłam biedy? Nie, mnie nigdy nie było w życiu źle.

W panieńskim wianie czy może w prezencie ślubnym dostała od dziadka hektar pola, w miejscu gdzie dzisiaj jest ul. Konstanty. Magistrat sądecki budując luksusowe wówczas szeregówki na Wólkach, wykupił grunt za 144 tys. zł. Chwilę później Bogdańscy za 160 tys. zł kupili w innym miejscu 10 arów pod domy dla dzieci. Z szóstki dzieci Julii i Michała żyje czwórka. Michał zmarł w 1992 r. Krótko chorował, odszedł szybko. Julia od 32 lat jest wdową.

***

Dzieci czasami zastanawiały się, skąd wzięło się imię Julia? Dzisiaj to najpopularniejsze żeńskie imię w Nowym Sączu, ale sto lat temu? Ewenement. Wychodzi na to, że dziadek Władysław Wańczyk wymyślił dla córki takie imię. W książkach znalazł, ale raczej nie u Szekspira. Uwielbiał czytać. Kiedy przychodziła zima i w gospodarstwie nie było zbyt wiele pracy, w domu nastawało wielkie czytanie. Ojciec pochłaniał nie tylko polską klasykę. Julia doskonale pamięta pierwsze lektury:

– Jak byłam mała, w domu co tydzień była gazeta. Na dole ostatniej strony „Ekspresu” drukowali przygody Koziołka Matołka. Od Koziołka zaczynałam, ale czytałam całą gazetę. Potem podkradałam ojcu książki. Lubiłam, kiedy zimą przychodził do taty sąsiad na karty. Zawsze przynosił przeczytany numer „Tajnego detektywa”. Do dzisiaj lubię kryminały. Pasjonują mnie sposoby wykrywania zbrodni. Teraz mój ulubiony program telewizyjny to „Malanowski i partnerzy”. Rozwiązuję kryminalne zagadki razem z nimi.

***

Gdyby zadać Julii Bogdańskiej filozoficzno-analityczne pytanie: „jak się Nowy Sącz zmienił przez sto lat”, odpowiada do bólu szczerze:

– Nie wiem, dawno nie byłam na mieście…

Podobnie z najczęściej zadawanym stulatkom pytaniem, jaką to dietę trzeba stosować, żeby w dobrej formie dożyć tak pięknego wieku? Trudno powiedzieć. Według relacji córek Julia zawsze chleb grubo masłem smarowała i nie żałowała sobie śmietany, jakby chcąc udowodnić dietetykom, że ich porady z cyklu „jak długo i zdrowo żyć”, są trochę z innej bajki. No dobrze, jeszcze całkiem niedawno każdego dnia się gimnastykowała. W zasadzie tylko raz poważnie zachorowała. Na oko. Poważnie, bo nie wyobraża sobie życia bez czytania, więc oko jest ważniejsze niż wszystko inne. Nawet lekarka miała obawy przed operacją okulistyczną 95-latki, ale po rodzinnej naradzie zapadła decyzja, że oko trzeba naprawić. I dzisiaj jest zdrowe.

***

Na setnych urodzinach Julii Bogdańskiej stawiło się pięćdziesiąt osób. Było uroczyście, w lokalu na ulicy Radzieckiej i wesoło, bo specjalnie dla jubilatki zagrała ludowa kapela. Tak jak lubi. A lubi być z rodziną, lubi czuć wsparcie najbliższych. I może to jest ten sekret długowieczności?

– Mam 13 wnuków i 10 prawnuków. Czekam na dwójkę kolejnych. Niedawno był u mnie wnuk z żoną. W marcu spodziewają się bliźniaków. Przytuliłam brzuszek. Już się ich nie mogę doczekać…

***

Lubi rytm swojego codziennego stuletniego dnia. Herbatkę i grysik o 6:30, leniwe dosypianie do 8., poranny różaniec w kuchni, chlebuś z szynką na śniadanie, Malanowskiego w telewizji, zupę w południe, drzemkę w porze sjesty i koronkę do Miłosierdzia Bożego o 15. Po śmierci męża lubiła jeździć na pielgrzymki z koleżankami. Akurat mieszka na styku trzech sądeckich parafii. Sama należy do św. Kazimierza, za wałem jest już Kolejowa, a po drugiej stronie drogi Dąbrówka. Dzięki temu w którymś roku i trzech księży potrafiło tu wpaść po kolędzie…

Wojciech Molendowicz

Czytaj też:

Jerzy Treit dla DTS24: „Mam pewien dług wobec tego miasta”

WYBORY 2024

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama