A teraz wszystkie światła na Elizabeth Taylor. Wielbiona przez miliony gwiazda, dwukrotna zdobywczyni Oscara w 1962 roku na planie filmu „Kleopatra” poznaje Richarda Burtona. Aktorka miała już za sobą cztery małżeństwa. On zostawił dla niej żonę i dwójkę dzieci. Taylor i Burton kochali się, nienawidzili i niszczyli. Ale nie mogli bez siebie żyć. Związek skończył się rozwodem, ale na ślubnym kobiercu stanęli po raz drugi. Ona ekscentryczna, nadwrażliwa. On porywczy i wybuchowy. Słynęli z publicznych skandali i awantur. Zamiłowania do luksusu i alkoholu. To kochankowie wszech czasów. Związek Elizabeth Taylor i Richarda Burtona śledziły miliony. Ostatecznie rozstali się w 1975 roku, ale aktorka do końca swoich dni powtarzała, że Burton był największą miłością jej życia.
Temat toksycznej miłości wziął na warsztat Jakub Przebindowski, napisał i wyreżyserował „Być jak Elizabeth Taylor”. Kto choć raz nie zazdrościł jej sławy, talentu i miłości tłumów? Ten po obejrzeniu sztuki zastanowi się dwa razy. Na scenie iskrzy od emocji, jest gorzki humor i napięcie między kochankami. Ostrą wymiana zdań kończy się na zmianę burzliwą kłótnią, lub nagłym przypływem pożądania. Formeniak i Deląg, jako Taylor i Burton przekonują. Wciągają w duszną od emocji, intymną historię. Tą miłością można odurzyć się jak whiskey, którą zresztą nieustannie popijają kochankowie. Ale w życiu na ciągłym rauszu, emocji i alkoholu, nadchodzi w końcu bolesne przebudzenie.
– Jestem pod wrażeniem. Głos mi drży była to bowiem historia niezwykle wzruszająca. Zawikłane losy Burtona i Taylor nieco starsze pokolenie zna doskonale – rozpoczął po spektaklu Janusz Michalik, kierownik artystyczny MOK. W ramach „Rozmów Kameralnych” z widzami spotkali się: Paweł Deląg, Sambor Czarnota i Martyna Kliszewska (w spektaklu odegrała kilka ról: pokojówkę, dziennikarkę, doktorantkę). Zabrakło Małgorzaty Foremniak, odtwórczyni tytułowej roli, która odpoczywała przed kolejnym występem.- Jest Pani absolwentką dwóch szkół artystycznych, wydziału aktorskiego i tkactwa artystycznego, czy z tych dwóch profesji któraś jest bliższa sercu? – spytał gospodarz Martynę Kliszewską. – Bardzo dobre pytanie, bo ja sam jestem ciekawy – wtrącił żartobliwie Sambor Czarnota. Aktorka uzupełniła, że ma w ręku jeszcze trzeci dyplom, w zeszłym roku ukończyła malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
– Malarstwo jest dla mnie wentylem, absolutnie mnie relaksuje jest też największa przyjemnością. Wtedy jestem tylko ja i sztaluga, podejmuje wszystkie decyzje i nie muszę się z nikim liczyć, na nikogo czekać. W malarstwie jest cudowna wolność, tego nie ma w teatrze, bo to praca zbiorowa – podkreśla. Z miłości do malarstwa i aktorstwa wspólnie z mężem przygotowała mondoram o wielkiej artystce Fridzie-Kahlo. – Postać jest absolutnie kultowa na całym świecie, spróbowałam się z tą rolą zmierzyć, bo trudno tu mówić o graniu Fridy. Ona przez lata od rana do wieczora potwornie cierpiała, ja tego nie doświadczyłam – zwierzyła się aktorka. Opowiadała, że do roli musiała się nauczyć tanga argentyńskiego. Pomagała znana tancerka Anna Głogowska.Trzeciego dnia w czasie prób zjawiła się ekipa telewizja, by pokazać przygotowania do spektaklu. -Miałam tylko dwa tygodnie, by nauczyć się tego, trudnego tańca. Akurat w dniu, gdy kręcono tę zapowiedź Ania nie miała co zrobić ze swoim psem. Byłam tak spocona z nerwów, a włosy stały mi dęba. Podczas tańca rzucałyśmy róże, a pies skakał za nami łapał kwiatki w pysk i rozszarpywał, to było przekomiczne – opowiadała.
Sambor Czarnota – co podkreślał Janusz Michalik – to również człowiek wielu talentów, muzyk i aktor. – Wszystkie odnogi różnych dziedzin sztuki wpływają na siebie, na pewno malarstwo wpływa na aktorstwo Martyny, tak jak na moje wpływa muzyka – stwierdził. – Odejdę od głównego tematu i powiem Państwu, że mam wielki sentyment do Nowego Sącza. W ubiegłym miesiącu mieliśmy tu premierę i spędziliśmy tu całe osiem dni. Spotkałem się z ogromną życzliwością i wsparciem, za to bardzo nowosądeczanom dziękuję – mówił. Przed zniknięciem do garderoby (wszak gonił czas, bo krótko po spotkaniu sztuka o Taylor raz jeszcze zawitała na scenie) zdradził również, że w Sączu jest najlepszy w fryzjer z jakim zdarzyło mu się pracować. Janusz Michalik zdążył jeszcze spytać o niezwykłe imię artysty. Starosłowiańskie, które pochodzi z połączenia słów sam w borze. – Oznacza kogoś samotnie walczącego. Czy więc Sambor Czarnota z kimś, albo z czymś walczy? – pytał gospodarz. – Nieustannie, najczęściej sam ze sobą- uśmiechną się w odpowiedzi.
Trzeci z gości Paweł Deląg zdawał na trzy kierunki: wychowanie fizyczne, prawo i administrację na Uniwersytecie Jagiellońskim i aktorstwo na Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. – To nieco dziwne połączenie, czy miał to być pewien wentyl bezpieczeństwa?- pytał Janusz Michalik.Deląg wywalczył wówczas trzy indeksy, ale wybrał drogę artysty. Sambor Czarnota wtrącił, że jego sceniczny kolega jest jednym z niewielu aktorów w Polsce, którzy poza rodzimą sceną grają w języku francuskim i rosyjskim. Ostatnio Deląg święci sukcesy za naszą wschodnią granicą.
– Najgorsze jest to, że sytuacja polityczna nie sprzyja. Ja uważam, że nas ogromnie dużo łączy. Polak z Rosjaninem zawsze się dogadają. Rosjanie bardzo lubią i cenią polskie kino, chętnie zapraszają polskich aktorów– opowiadał. Przytoczył też zabawna historię, która doprowadziła go na plan Stevena Spielberga. W 1993 roku amerykański reżyser kręcił w Krakowie „Listę Schindlera.”
– Wracałem do domu fiatem 126 p., na którego zarobiłem zbierając truskawki w Szwecji, zawsze przejeżdżałem obok dawnego obozu koncentracyjnego Płaszów i pomyślałem: „nie to niemożliwe, że Spielberg przyjeżdża, a ja nie będę mógł u niego zagrać”. Parę godzin później zadzwoniła do mnie Magda Szwarcbart, która zajmowała się castingiem i zapytała: „Paweł, czy ty grasz na skrzypcach? „Oczywiście, że gram”-odpowiedziałem z automatu. Oczywiście, że nie grałem, ale miałem do wcześniejszej roli opracowany jeden numer, to znaczy potrafiłem świetnie naśladować grę. Pojechałem więc na casting, zabrałem ze sobą skrzypki włączyłem magnetofon i zacząłem imitować. Oni tam osłupieli. Magda uśmiała się do łez i powiedziała: „no dobra coś ci znajdziemy”. Tak trafiłem na plan – opowiadał Paweł Deląg. Janusz Michalik zapytał na koniec o wyróżnienie nagrodą Tele Amora, dla najseksowniejszego aktora. – O czym tu mówić? Wszyscy widzą, jak jest- żartował.
Edyta Mikołajewicz
Fot. Monika Pastuszak; http://jft.nowysacz.pl