Inne jest piękne, czyli jak Tomek został tatą Oli

Inne jest piękne, czyli jak Tomek został tatą Oli

Olcia dokazuje jak każdy pięcioletni brzdąc. Biega od mamy do taty, od taty do sióstr i znów do mamy. Śmieje się cała: buzią, oczkami, rączkami… Patrzę na nią i staram się prędko pomyśleć dwa słowa, które przychodzą do głowy na jej widok. Pierwsze skojarzenie: radość, drugie: miłość… Drugie wynika z pierwszego. Jakie to oczywiste! To dziecko mogłoby mieć na imię: Szczęście, gdyby takie imię było. Olcia urodziła się z zespołem Downa.
Zespół Downa to taka genetyczna inność, która nie ma najmniejszego znaczenia, gdy wokół są ludzie, którzy kochają całym sercem. A Olcię wszyscy kochają.
Figlarne spojrzenie ma po tacie – Tomku, wdzięk po mamie – Ewie. Na pewno dostała też od Pana Boga jakiś talent. Tomek zauważył, że ma świetne poczucie rytmu.

Może będzie perkusistką ? – staram się sprowokować do ujawnienia choćby cienia zazdrości Tomka Jarosza, bo wiem już, że będąc brzdącem bardzo chciał grać na perkusji. Tato Oli śmieje się. Ej! Chyba chciałby, żeby kiedyś zagrała.

On sam jeszcze nie umiał chodzić, a już wybijał co mu w duszy grało, czym się dało, choćby sztućcami po talerzu. Na muzykę musiał być skazany genetycznie. Dziadek grał i ojciec grał. Ale z perkusją nie wyszło, bo kiedy dorósł do szkoły muzycznej, przyjmowali tylko do klasy klarnetu.
Wziął więc ten klarnet i zaczął układać sobie marzenia do spełnienia: orkiestra, mundur… Łatwiej jest spełniać marzenia hurtem, więc znalazł idealny sposób: Orkiestra Reprezentacyjna Straży Granicznej. Ale przed mundurem i orkiestrą było jeszcze jedno bardzo ważne marzenie. Miało na imię Ewa.
To marzenie jeździło do domu tym samym autobusem. Romans Tomka i Ewy przez kilka miesięcy był nieśmiały, niewinny, taki jakim może być standardowy romans autobusowy. Tak było aż do chwili ucieczki sprzed ołtarza. Ucieczka nie była już absolutnie standardowa, bo uciekł Tomek. Nie ze ślubu i wcale nie od Ewy.

Byliśmy na tym samym nabożeństwie w naszym kościele parafialnym w Kamionce. Był właśnie moment modlitwy „Ojcze nasz”, gdy kątem oka zauważyłem, że Ewa wychodzi z kościoła. Co miałem zrobić? Przeżegnałem się szybko, rzuciłem Ojcu: „Panie Boże wybacz” i pobiegłem za nią. Poszliśmy wtedy na naszą pierwszą randkę na parafialny cmentarz – śmieje się Tomek Jarosz.

Większość wielkich miłości kończy razem na cmentarzu, Jaroszowie zaczęli od cmentarza, skąd poszli w stronę swojego nieba na ziemi. Było weselisko, a później dzieciaki: Zuzia, Patrycja i Oleńka. Trzy Szczęścia. To trzecie, które pojawiło się na świecie 12 lutego w 2012 roku przyniosło rodzicom radość i troskę jednocześnie.

Nie wiedzieli, że Ola będzie inna, gdy szykowała się do narodzin pod sercem Ewy. Nie byli przygotowani. Ale przecież kochali małą. Cóż więc mogła zmienić jej inność oprócz tego, że najmłodsza córa stała się oczkiem w głowie obojga rodziców. Był jednak problem znacznie poważniejszy niż zespół Downa. W pakiecie z genetyczną innością maleństwo dostało od natury wadę serduszka: między komorami i przedsionkami były ubytki.

To był dla mnie znacznie większy dramat niż zespół Downa – wspomina Ewa.
Siedmiotygodniowa dziewczynka przeszła operację, dzięki której dziś żyje i dostarcza Ewie i Tomkowi dumy. W dużych dawkach.

Przy zdrowych dzieciach nie zwraca się uwagi na maleńkie sukcesy jakie osiągają. Dopiero gdy ma się taką Olcię w domu, można poczuć smak radości z drobnych rzeczy – mówi Ewa.

Dziewczynka pięknie się rozwija. Chodzi, zaczyna coraz ładniej mówić. Bawi się, tuli, pięknie okazuje uczucia i emocje.
Najbardziej dotkliwe przykrości jakich doświadcza pogodna rodzina małej Olci, pochodzą z ludzkiego niezrozumienia. Z nieprzemyślanych słów.

Czasem ktoś powie: „biedna Ola…”. Ale czemu biedna? – odpowiadam wtedy. Ma dom. Ma nas. Co jej się złego dzieje? – pyta Tomek.
Starsze siostry już wiedzą, że kiedyś one będą się Olą opiekować. Nie będzie jej z nimi źle, bo całą trójkę wychowuje Miłość.

Tomka na Sądecczyźnie prawie wszyscy znają. Przez tę jego muzykę, która zagrała mu w duszy zanim zaczął chodzić, a później zaprowadziła go do orkiestry Straży Granicznej i do pomysłu, aby stworzyć własną kapelę grającą tradycyjną lachowską muzykę w nowej aranżacji, „ożenić” trąbkę i klarnet z gitarą elektryczną, z klawiszami, z perkusją. Zrealizował ten pomysł wspólnie z Maćkiem Nieciem.

Maciek te wszystkie instrumenty potrafi pięknie połączyć w całość poprzez swoje kompozycje i aranżacje. Gdyby nie on, nie byłoby kapeli – mówi Tomek.

Do Tomka i Maćka dołączyli Kuba Nieć, Sylwester Groń, Sławomir Bryniak, Paweł Stec i Grzegorz Strączek. Nazwali kapelę LACHERSI.
Kolejne spełnione marzenie chłopaka z Kamionki. Ale to temat na osobną historię.

Jest jeszcze kilka planów kolejce do spełnienia. Tomek uwielbia jeździć wszystkim, co jeździ. Chciałby więc wozić Lachersów na koncerty lacherso-busem. Zbudował już dom, więc pora na wyzwanie na czterech kołach.

Tomek wciąż ma marzenia. Najważniejsze z nich jest oczywiste:
Żeby moje dziewczyny były bezpieczne – mówi.

Ewa też ma swoje:
Żeby Tomek i dziewczynki byli szczęśliwi – mówi.

A dla siebie? Ewa dla Ewy i Tomek dla Tomka macie jakieś marzenia? – pytam.

Patrzą na mnie zdziwieni. Nic takiego nie przychodzi im do głowy. Sami dla siebie są spełniającym się codziennie marzeniem.

*******

W rehabilitacji Oleńki można pomóc korzystając z tego linka.

 

zdjęcia archiwum rodzinne Ewy i Tomka Jaroszów

Reklama