Grażyna Kazana – Węglowska w setce najbardziej lubianych lekarzy w Polsce

Grażyna Kazana – Węglowska w setce najbardziej lubianych lekarzy w Polsce

Rozmawiamy z Grażyną Kazaną-Węglowską, lekarzem rodzinnym, prezesem spółki i przychodni „Antidotum”

Zacznę od gratulacji: została Pani nominowana do nagrody Anioły Medycyny 2016. Świeżutko z Warszawy przywieziony dyplom. Chociaż plebiscyt nie skończył się dla Pani statuetką, to znalezienie się w setce najlepszych polskich lekarzy jest chyba dowodem uznania i wdzięczności pacjentów?

– Tak. To dla mnie duża satysfakcja, że zostałam nominowana do takiej nagrody. Nawiasem mówiąc, nie jestem pierwszą nominowaną z regionu. W ubiegłym roku nominowano koleżankę z mojej przychodni, doktor Iwonę Berszakiewicz–Kowal, a kilka lat temu doktora Tadeusza Frączka, ordynatora oddziału chirurgii ogólnej w Krynicy. Został laureatem plebiscytu.

– To nie była Pani pierwsza nagroda…

– W plebiscycie „Gazety Krakowskiej”  w 2015 roku byłam w pierwszej szóstce w Małopolsce.

– Tutaj ranga nagrody jest wyższa, bo jest Pani w setce najlepszych lekarzy w Polsce.

– Tak, ranga tej nagrody jest wyższa, dlatego również, że nie jest to plebiscyt, ani nie jest to głosowanie. Do tej nagrody zgłaszają nas pacjenci poprzez portal internetowy i gazetę „Moda na zdrowie”. Nie ma głosowania za pomocą SMS-ów, są po prostu zgłoszenia pacjentów. Pacjent zgłaszając swojego lekarza do nagrody, musi opisać swój kontakt z lekarzem i uzasadnić, dlaczego go wybrał.

– Jak uzasadniono to w Pani przypadku?

– Nie mam pojęcia. Nie znam tych uzasadnień. Nie wiem, kto mnie zgłosił. Musiało tych zgłoszeń być więcej, skoro spośród 4-5 tysięcy zgłoszonych lekarzy wybrali setkę i ja się w niej znalazłam.

– To miłe, wzruszające?

– I miłe, i wzruszające. Myślę, że jest to nagroda za 30 lat mojej ciężkiej pracy.

– Jest Pani podobno tak zapracowana, że nawet nie zdążyła Pani telefonu odebrać od organizatorów, a o nominacji dowiedziała się z SMS-a.

– Tak. Pan z komitetu organizacyjnego prosił o kontakt telefoniczny informując, że zostałam nominowana. Nie miałam o tym pojęcia.

– Podobno jest do Pani zapisanych na stałe 2500 pacjentów?

– Tak, ale to nic nadzwyczajnego. Każdy z lekarzy w mojej przychodni obsługuje taką ilość pacjentów, a przychodnia obsługuje ich około 23 tysiące. Taki jest też limit pacjentów NFZ na jednego lekarza Podstawowej Opieki Zdrowotnej. Był moment, 10 lat temu, że tych pacjentów było około trzech tysięcy na lekarza.

– Kiedy wchodzi kolejny pacjent do gabinetu, Pani zna jego nazwisko i mniej więcej spodziewa się z jaką dolegliwością przyszedł?

– Może nie zawsze się spodziewam z jaką dolegliwością, ale jestem w stanie przypomnieć sobie nazwisko pacjenta i – mniej więcej – jakie choroby przechodził do tej pory. I słucham, co jeszcze mu dolega, czy już nic mu nie dolega, a tylko przyszedł się pochwalić, że wszystko mu ustąpiło, że nic mu się nie dzieje. Czasem pacjenci przychodzą po prostu porozmawiać.

– O czym chcą porozmawiać z lekarzem, jeśli nie o zdrowiu?

– Czasem mają jakieś problemy w rodzinie i chcą o tym porozmawiać. Są tacy pacjenci, którzy nie mają się komu pochwalić, że na przykład urodził im się wnuk. Z różnymi sprawami ludzie przychodzą do naszych gabinetów, nie tylko ze swoimi chorobami.

– Jak często przychodzą? Statystyczny sądecki Kowalski pojawia się w gabinecie lekarza rodzinnego raz na…?

– Są pacjenci, którzy przychodzą 3-4 razy w miesiącu, a są tacy, którzy pojawiają się raz w roku i na przykład proszą o skierowanie na badania profilaktyczne. Są pacjenci, którzy przychodzą systematycznie raz w miesiącu, bo mają chorobę przewlekłą i potrzebują recepty. Nie ma reguły. Są oczywiście też tacy, którzy nadużywają wizyt u lekarza. Bywają – niestety – i tacy, którzy zgłaszają się za późno, w momencie, kiedy już niewiele jesteśmy w stanie pomóc, bo po wykonaniu badań okazuje się, że mają jakąś ciężką chorobę.

– To może dzisiaj jest okazja, żeby zaapelować: nawet jeśli czujecie się całkiem zdrowi, to odwiedźcie czasami swojego rodzinnego lekarza.

– Na pewno są tacy pacjenci, którzy są do mnie zapisani, a ja ich jeszcze nie znam. Bywa, że przychodzi człowiek zapisany do mnie w 2000 r., bo od tej pory funkcjonuje Antidotum, a ja go widzę pierwszy raz.

– Zwykle życzymy sobie przy różnych okazjach zdrowia. To tak jakbyśmy mówili: obyś nie musiał kontaktować się z lekarzem. Ale nie chodzić do lekarza wcale nie jest dobrze?

– Raz na jakiś czas trzeba sobie jakieś badania profilaktyczne zrobić, Głównie osoby powyżej 40. roku życia. Badanie kardiologiczne, ciśnienie, cukier, cholesterol… trzeba to było sprawdzić. Mężczyźni po 50. roku życia powinni przebadać prostatę. Kobiety powinny wykonać badania profilaktyczne piersi, badana ginekologiczne, co – uważam – jest dużą zmorą kobiet. Niechętnie chodzą do ginekologa. Lepiej zapobiegać niż leczyć, lepiej zrobić badania profilaktyczne, niż później wydawać pieniądze na leki i badania specjalistyczne.

– Gdybyśmy mieli porównać sądeckiego pacjenta sprzed 20-30 lat i dzisiaj, to chorujemy częściej, czy rzadziej?

– Przez 30 lat pracy obsługuję już drugie, może nawet trzecie pokolenie pacjentów. Dzieci i wnuki moich pierwszych pacjentów już się pojawiają. Jeśli chodzi o młodzież, to uważam, że schorzenia układu ruchu, czyli kręgosłupa, stawów są dużo częstsze u ludzi około 30-letnich, niż to było 30 lat temu. Czy są zdrowsi? W tej chwili jest dużo chorób nowotworowych, których wydaje mi się -nie było aż tyle, kiedy zaczynałam pracę. Dużo jest cukrzycy, nadciśnienia. To są choroby cywilizacyjne i chorych jest naprawdę wiele.

– Może łatwiej jest je diagnozować ?

– Na pewno medycyna poszła do przodu i są większe możliwości diagnostyczne. USG wchodziło kiedy zaczynałam pracę, a w tej chwili metod diagnostycznych jest dużo więcej, więc też rozpoznawalność jest lepsza.

– Kiedyś 40-latek przedwcześnie żegnający się z tym światem z powodu zawału nie dziwił nikogo. Dzisiaj zdecydowanie rzadziej słyszymy o takich przypadkach.

– Leczenie zawału jest inne, lepsza jest też rozpoznawalność. Pacjent po zawale, dzięki temu, że na terenie Nowego Sącza jest oddział kardiologii inwazyjnej, jest szybko rozpoznawany, leczony i wychodzi zdrowy praktycznie natychmiast. Kiedy zaczynałam pracę, leczenie szpitalne pacjenta po zawale trwało 21 dni. W tej chwili pacjent po leczeniu inwazyjnym wychodzi po dwóch dniach i za dwa tygodnie może iść do pracy.

– Postęp medycyny widać gołym okiem, ale nasza świadomość, że powinniśmy lepiej się odżywiać, więcej się ruszać, częściej się badać, to drugie.

– Świadomość mamy, ale czy tak robimy…? Chyba jednak tak nie robimy. Oczywiście są osoby, którym się zaleca troszkę więcej ruchu czy stosowanie diety i się do tego zastosują. Ale nie każdy. Sporo jest pacjentów otyłych, którzy twierdzą, że próbują z tym walczyć, stosują dietę, ale sama dieta nie wystarczy. Bez wysiłku fizycznego niewiele ona daje. Poza tym ciągle dużo jest palących papierosy, którzy powinni zdobyć się na refleksję.

– A Pani apeluje: rzućcie palenie, ruszajcie się więcej.

– Namawiam, ale nie zawsze jestem w stanie zobaczyć efekt, bo pacjent pojawi się u mnie na przykład za dwa lata. Podobnie z cukrem i nadciśnieniem – nie zawsze mam możliwości kontroli realizacji moich zaleceń.

– Badania pokazują, że coraz wcześniej mamy kłopoty z nadwagą, kręgosłupem, z chorobami cywilizacyjnymi. Już najmłodsi mają złe nawyki żywieniowe.

– Potwierdzam. Poza tym obserwuje się też małą aktywność fizyczną dzieci i młodzieży. W tej chwili więcej czasu spędzają przy komputerze niż na podwórku grając w piłkę, więc wiąże się to później z różnymi wadami postawy i zmianami w kręgosłupie. Taki dwudziestoparolatek, który idzie do pracy fizycznej, po dwóch-trzech miesiącach zgłasza się do gabinetu z bólem kręgosłupa. To też nie jest normalne.

– Brak ćwiczeń?

– Tak. Boli go kręgosłup. Na początku mojej pracy takich przypadków nie było. Powiedzmy, że z bólami kręgosłupa przychodzili pacjenci, którzy mieli 40-50 lat, ale nie dwadzieścia parę!

– L4 chętnie bierzemy? Tempo życia, warunki pracy wymuszają, żebyśmy unikali zwolnień lekarskich. Słyszy Pani: nie mogę nie pójść do pracy.

– Tak, bardzo często się zdarza, że pacjent chory, nawet z gorączką, bierze dzień-dwa urlopu zamiast L4 i wraca do pracy chory. Zdarza się też odwrotnie, że ktoś przychodzi, boli go palec i do pracy iść nie może.

– Czuje się Pani bardziej lekarzem czy bardziej menedżerem zarządzającym spółką?

– Lekarzem! Menedżerem jestem od 2005 r., od kiedy kieruję przychodnią i spółką. Spółka powstała w 1999 roku. Zdecydowanie bardziej jestem lekarzem, a na obowiązki menedżerskie mam mniej czasu. Dzięki obsłudze administracyjnej, jakoś daję radę. Sama bym sobie nie poradziła.

– Zgrany zespół?

– Zgrany. Dobrze nam się razem pracuje.

– Rok 1999 rok, prywatyzacja służby zdrowia, kiedy wraz z załogą poszliście „na swoje”. Towarzyszyły temu ogromne obawy i emocje.

– To prawda, były obawy i emocje, ale dzięki ówczesnemu wiceprezydentowi Piotrowi Pawnikowi sprywatyzowaliśmy się i nie żałujemy.

– Bezboleśnie poszło?

– Bezboleśnie. Dziś żadna z nas pracujących w przychodni nie wróciłaby do starego systemu.

– Warto było przez lata zmierzyć się z tymi wszystkimi zadaniami, żeby znaleźć się wśród 100 najlepszych lekarzy w Polsce?

– Warto i bardzo dziękuję moim pacjentom za to, że mi zaufali.  Przez tych 30 lat pracy były takie momenty, kiedy więcej czasu poświęcałam pacjentom niż swojej rodzinie. Czasem mąż mi to zarzuca, ale jakoś musi sobie radzić.

Rozmawiał Wojciech Molendowicz

Wykorzystano fragmenty wywiadu dla Regionalnej

Targi Edukacja, Kariera, Przyszłość

REPERTUAR KINA SOKÓŁ

Reklama