Black Friday, czyli zakupowe szaleństwo

Black Friday, czyli zakupowe szaleństwo

„A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają!” – pisał swego czasu Mikołaj Rej. Ponad 450 lat później naród niewdzięczny wyłamuje się z poetyckiego stwierdzenia (nie po raz pierwszy) i z zawziętością zapożycza z zachodu co tylko może.

Przecież angielski jest bardziej „trendy”. Ale kiedy przyjeżdża rodzina z USA i chce zakupić w ramach pamiątek ciekawy drobiazg z polskim napisem, to takiego ze świecą szukać. Wszędzie w sklepach angielszczyzna aż w oczy kole, a na twarzach ciotek i wujków szok i niedowierzanie – przecież nie po to pół świata lecieli, by i tu wszędzie dookoła tylko angielski widzieć.

Pożyczamy nie tylko słowa, ale i święta – Walentynki, Halloween, a od niedawna także i Black Friday, czyli coś na kształt święta zakupów. O swoich, polskich tradycjach coraz bardziej zapominamy, a zagraniczne czcimy z ogromnym zaangażowaniem. Mało która Grażyna wie coś o słowiańskich Dziadach, a na Halloween czuprynę stroszy, twarz tapetuje i kusą kieckę zakłada.

Z kolei, czy który Janusz słyszał o Nocy Kupały? Na Walentynki przecież swej lubej wiązkę kwiatów niesie i obowiązkowo kartkę okraszoną podpisem „Twój Walenty”.

No, dobrze, ale rzecz miała być przecież o Black Friday. Cóż to za dziw? Oczywiście amerykańskie zapożyczenie. W Stanach Zjednoczonych od lat tradycją jest, że w pierwszy piątek po Święcie Dziękczynienia (dziwne, że i ono do nas nie dotarło) rozpoczyna się sezon przedświątecznych wyprzedaży. Dla wielu jest to najbardziej wyczekiwany dzień w roku, bo i obniżki w sklepach są naprawdę ogromne. Niejeden nawet w śpiworze pod drzwiami zakupowego przybytku koczuje całą noc, by jako pierwszy na polowanie ruszyć.

I tak od jakiegoś czasu i my swój Black Friday mamy. Jak zwykle, tylko nieliczni nieśmiało o Czarnym Piątku wspominają, bo zewsząd angielskie BLACK FRIDAY krzyczy. Sklepy już wcześniej informują o planowanych przecenach, by sądnego dnia pękać od nadmiaru klientów, nie mówiąc już o parkingach, na które wjazd staje się niemożliwy. Janusz Grażynę pogania, Passata odpala i gnają, by resztki 500+ wydać.

Jednak jaki kraj, taki i Black Friday. U nas 50% zniżki to szczyt marzeń. Lecz nikogo to nie zraża, bo przecena to przecena i nawet 10% upustu złe nie jest. Zwłaszcza, kiedy zbliżają się Mikołajki i Boże Narodzenie, a lista prezentów ciągnie się w nieskończoność.

Zauważyliście? Komercyjne „święto”, pozwala na przygotowanie do tych, które z założenia komercyjne nie są. Ale czy ostatnio najważniejsze nie stają się czekoladowe zajączki, kolorowe mikołaje, błyskotki, świecidełka i kosmicznie drogie prezenty? Spędzenie czasu z bliskimi przesuwa się na dalszy plan… a szkoda…

Dzisiejszy Black Friday to raj dla sprzedawców. Klienci walą drzwiami i oknami, kupując to po co przyszli i przy okazji dziesięć innych rzeczy. Może czasem warto się zastanowić, czy chcemy kupić przeceniony ciuch dlatego, że jest nam potrzebny, czy dlatego, że jest o 10zł tańszy niż zwykle. Później jedna Grażyna z drugą cierpi na nadmiar wszystkiego i przed pełną szafą stoi, narzekając, że nie ma co na siebie włożyć (sama tak mam), a podobno minimalizm to dobra droga do szczęścia.

My tu gadu-gadu, ale jak tu się powstrzymać od zakupowego szaleństwa?

Choć trochę hipokryzją zaleci, to i ja dziś do tłumu Grażyn i Januszów dołączę, by poczuć szczyptę adrenaliny podczas polowania na przeceny. To może chociaż powiem, że skorzystam z wyprzedaży podczas Czarnego Piątku, by odrobinę swój honor obronić i w Polsce polskiego języka używać.

P.S. Jakby tego było mało i ktoś nie zdążył dziś zakupić wszystkiego, to w pierwszy poniedziałek po Black Friday wypada Cyber Monday, czyli internetowe szaleństwo zakupowe.

– Grażyna włączaj komputer!

ilustracja: Kinga Nikiel-Bielak

 

Reklama